czwartek, 22 października 2009

W cieniu Twoich rąk...


Od dłuższego już czasu czytam wspaniałą lekturę – czytam to być może nie jest najwłaściwsze określenie – ja ją smakuję :). Nie jest to na pewno książka, którą można przeczytać np. w dwa dni. Jest to opowieść, która snuje się powoli i składa się głównie z „wynurzeń osobistych” głównej bohaterki, odbywającej podróż życia po trzech krajach – Włoszech, Indii i Indonezji. Elizabeth Gilbert dotyka spraw istotnych dla każdego człowieka – wiary, miłości, szacunku do samego siebie i innych ludzi, tego co w życiu najważniejsze… Przez pierwszą część – tzw. „włoską” przeszłam dosyć szybko - kojarzy mi się z leniwym, przyjemnym, letnim popołudniem :). Kiedy doszłam do „Indii” narracja mocno wyhamowała, a przede wszystkim w dużym stopniu zmieniła się tematyka opowieści. Już miałam odłożyć książkę na półkę, jak to zrobiło pewnie sporo osób, zniechęconych taką nagłą zmianą… Przemogłam się jednak, bo stwierdziłam, że może warto przeczytać, co Elizabeth Gilbert ma jeszcze do powiedzenia. I okazało się, że nie żałowałam. Odkryłam, że w kwestii spraw duchowych mam z główną bohaterką wiele wspólnego, mimo że nie wybieram się do indyjskiej aśramy i nie zamierzam zmieniać wyznania :). A kiedy wczoraj przeczytałam fragment dotyczący różnego rozumienia pojęcia „wiary”, uznałam, że ja sama lepiej nie mogłabym przedstawić własnych poglądów – zamieszczam więc wypowiedź Elizabeth, z którą zgadzam się w 100%:
„Wiara to sposób mówienia: „Tak, przyjmuję a priori warunki wszechświata i z góry akceptuję to, czego teraz nie jestem zdolny pojąć. „ Nie bez powodu mówimy o „przyjmowaniu na wiarę”… jako że niełatwo jest przyjąć koncepcję pierwiastka boskiego i przejść od tego, co racjonalne, do tego, co niepoznawalne, i nie obchodzi mnie, jak niezmordowanie uczeni każdej religii będą nas zarzucać książkami i udowadniać za pomocą świętych pism, że ich wiara jest racjonalna; bo nie jest. Gdyby wiara miała charakter racjonalny, nie byłaby – z definicji – wiarą. Wiara to wierzenie w coś, czego nie możemy zobaczyć, udowodnić ani dotknąć. Wiara to podążanie na oślep, na łeb, na szyję, w mrok. Gdybyśmy naprawdę z góry znali wszystkie odpowiedzi dotyczące istoty życia oraz natury Boga i przeznaczenia naszych dusz, nie musielibyśmy przyjmować tego wszystkiego na wiarę i taka wiara nie byłaby odważnym aktem człowieczeństwa; byłaby po prostu… roztropną polisą ubezpieczeniową. Nie interesuje mnie rynek ubezpieczycieli. Jestem zmęczona własnym sceptycyzmem, zirytowana duchową roztropnością i znudzona debatą empiryczną. Nie chcę już tego więcej słuchać. Nie obchodzą mnie świadectwa, dowody i zapewnienia. Chcę po prostu Boga. Chcę Go w sobie.”


(fragment z „Jedz, módl się, kochaj czyli jak pewna kobieta wybrała się do Italii, Indii i Indonezji w poszukiwaniu wszystkiego” Elizabeth Gilbert)

1 komentarz:

  1. Chcę go w sobie i ja.
    Ale też czuję, że wystarczy tylko Go chcieć... Bez pośredników, bez podatków i innych ziemskich wynalazków, a zwłaszcza US, który tylko czycha jak tu opodatkować Duszę...
    Potrzeba nam w życiu więcej mistycyzmu i zadumy. Pragnę powrotu zapomnianej już romantycznej notki:
    "Czucie i wiara więcej mówią do mnie niż mędrca szkiełko i oko (...)".
    Tego sie chcę trzymać.

    OdpowiedzUsuń