Kilka dni temu minął rok, odkąd zaczęłam pisać bloga. Niektórzy z tej „rocznicowej” okazji robią konkursy, zmieniają formułę, tematykę bloga. A ja… go zamykam, bo nie bardzo mam już ochotę dalej to ciągnąć. Moje Bullerbyn miało być „moim” miejscem, gdzie popiszę sobie o wszystkim, co mi w duszy gra, w głowie nie daje zapomnieć, chce wylecieć na zewnątrz ubrane w słowa. Nigdy nie miałam aspiracji tworzenia na blogu czegoś dla innych i szczerze mówiąc byłam bardzo zdziwiona, że pojawiły się jakieś osoby, które chciały moje wynurzenia czytać. Ta pisanina miała mi trochę zastąpić rozmowy z żywymi ludźmi, których po prostu nie chciałam zamęczać swoimi przemyśleniami. Na samym początku posty pisałam często, każdy opublikowany oznaczał „lżejszą” głowę. W ostatnim czasie zauważyłam, że coraz rzadziej odczuwam potrzebę dzielenia się czymś z innymi – a przynajmniej w takiej formie blogowej. Nie chcę tworzyć nic na siłę, zobowiązana, żeby coś napisać…
Cieszę się jednak, że poblogowałam.. To było nawet przyjemne i chyba pomogło mi w zrozumieniu pewnych spraw. Być może rodzaj terapii? Najwyraźniej osiągnęłam swój cel i w tym momencie nie widzę już sensu dalszego prowadzenia internetowego dziennika.
Będę zaglądać do wszystkich fajnych miejsc, które odkryłam w sieci :).
Pozdrawiam wszystkich i dziękuję za komentarze, pozdrowienia i ciepłe słowa!
poniedziałek, 4 października 2010
sobota, 4 września 2010
Kocham, lubię, szanuję...

Zostałam wywołana do tablicy i poproszona o napisanie o tym, co lubię. Jest wiele takich rzeczy, osób, emocji, miejsc. Na szczęście nie muszę opisywać wszystkiego, wystarczy tylko dziesięć:
1. Lubię zapach papieru świeżo wydrukowanej książki
2. Lubię radosny uśmiech na twarzach moich dzieci
3. Lubię, kiedy słońce zagląda przez okno, a na niebie pływają białe obłoczki – przypominające mi pasące się na górskich halach owieczki
4. Lubię spacery z moim psem, kiedy wszystko zwalnia i liczy się tylko ten moment, ja, psiak i natura wokół
5. Lubię aksamitne, łagodne tykanie mojego niebieskiego budzika, które kołysze mnie do snu co wieczór
6. Lubię dotyk bliskich mi osób
7. Lubię rozmowy i spotkania, po których wydaje mi się, że idąc ledwo dotykam ziemi
8. Lubię marzenia i stan, kiedy wydaje się, że jeszcze wszystko możliwe
9. Lubię zapach włosów mojej córki i głębię brązu oczu mojego syna
10. Lubię czekoladę z nadzieniem truskawkowym.
Do dalszej zabawy zapraszam i zachęcam Motę :).
wtorek, 17 sierpnia 2010
Na tapczanie siedzi leń...

… nic nie robi cały dzień. Chciałabym móc nic nie robić tak jak ten leń z wiersza Brzechwy. Niestety mimo iż chęci na działanie brak, możliwości do szczególnego leniuchowania również nie ma. Może to „zemsta” ostatnich dwóch tygodni, kiedy to podczas nieobecności dzieci w domu - zamiast lenić się na maksa, wylegiwać na kocyku w cieniu na trawce, zaczytywać w książkach - szaleliśmy z remontem. Pomalowaliśmy pokój u mojej babci, dodaliśmy ścianom zielonego i niebieskiego koloru w naszym salonie. Jak dorwałam się do farb to już od dawna „zagrożone” – szafa i lustro padły łupem mojego szaleństwa malarskiego. Mój mąż wykonał dla mnie piękne, maleńkie biureczko, na którym mam wreszcie swój kącik do pracy i do pisania. I niby wszystko pięknie i bardzo jestem szczęśliwa, że moja niebiesko-zielona pasja otacza mnie ze wszystkich stron swoim pozytywnym przesłaniem… Jednak coś we mnie krzyczy, że jestem zmęczona – a wakacje przecież za moment skończą się. Skończą się upały – rodem z toskańskiego klimatu. Skończą się późne, pełne słońca pobudki o 8 rano. Wpadniemy znowu w kołowrót szkoły i pracy. Zawożenia i odbierania. Lekcji, uwag w dzienniczku, wieczorów spędzanych pracowicie przed ekranem komputera.
Nie pozostaje więc nic innego jak korzystać z tych ostatnich dni – lenić się z dziećmi, oglądać filmy zajadając popcorn. Nacieszyć wzrok latającymi jeszcze motylkami. Zapamiętać zapach kwitnących polnych kwiatów i uczucie prażących w twarz słonecznych promieni. Robić wszystko tak, jakby nie był to obowiązek, a sielankowa przyjemność…
piątek, 6 sierpnia 2010
Czas na post!

Kilka dni temu znajoma podesłała inspirujący i zaskakująco pozytywny filmik traktujący o 30 dniowym planie oczyszczania naszego umysłu. W pierwszej chwili można by uznać, że zalecenia i wyzwania nie są wcale takie trudne do realizacji. Jednak gdy zastanowimy się nad tym dłużej, okazuje się, że jest to prawdziwe wyzwanie i będzie kosztować każdą osobę, przystępującą do tego „projektu”, wiele siły i walki ze sobą. Sam autor przekazuje informację, że tylko 3% osób podejmujących to wyzwanie jest w stanie wypełnić wszystkie 10 wskazówek.
Po obejrzeniu filmiku uzmysłowiłam sobie, że to co jest najbardziej groźne dla nas wszystkich w dzisiejszym świecie to otaczająca nas zewsząd atmosfera zagrożenia i ponurych, smutnych myśli i informacji. Dołóżmy do tego wieczny brak czasu na chwilę zastanowienia, refleksji nad sobą, nad tym co się dzieje wokół nas, nad tym, co dotyka nas bezpośrednio. Brak czasu na czytanie książek, na ćwiczenia fizyczne, na bycie ze sobą razem w rodzinie… To wszystko powoduje, że tak łatwo zapędzić nas w róg przemęczenia, frustracji i depresji. Tak łatwo wmówić, że świat wokół wcale nie jest taki piękny, ani taki bezpieczny, a ludzie obok nas to czarne charaktery, postacie niczym czarownice z bajek – czyhające na każdy nasz błąd…
A przecież można spróbować przeciwstawić się takiemu stylowi życia, choć z pewnością nie będzie to łatwe ani bezbolesne. Można co jakiś czas robić 30 dni postu dla umysłu – postu polegającego na świadomym wyborze, tego co czytamy, słuchamy i o czym myślimy. Postu, podczas którego odrzucamy teksty i myśli naruszające nasze dobre samopoczucie, poczucie bezpieczeństwa. Wybieramy natomiast to, co nas buduje, podnosi na duchu, poprawia humor, pobudza do działania.
Poniżej opisuję 10 wskazówek-wyzwań na 30 dni autorstwa Tima Atkinsona, które każdy z nas może spróbować realizować w swoim życiu – chociażby 2 razy w ciągu roku, o niektórych z nich można pamiętać nawet i przez cały rok – z pewnością będzie to dla nas korzystne.
1. Codziennie przez 20 minut czytaj teksty i myśli budujące, podnoszące na duchu
2. Nie oglądaj telewizji – zwłaszcza programów informacyjnych, debat politycznych, filmów budzących niepokój, strach, smutek
3. Słuchaj tylko muzyki pozytywnej, poprawiającej humor, dodającej energii
4. Nie czytaj gazet
5. Otaczaj się ludźmi szlachetnymi, godnymi ciebie przyjaciółmi – którzy wspierają cię, a nie próbują niszczyć psychicznie
6. Pij więcej niż zwykle wody
7. Poświęć codziennie chociażby 30 minut na ćwiczenia fizyczne
8. Codziennie przez 30 minut zajmuj się refleksjami nad sobą – koncentruj się na tym, co pozytywne i radosne w twoim życiu
9. Wybierz jeden z 30 dni na tzw. dzień milczenia – nie rozmawiaj, możesz porozumiewać się z innymi poprzez pisanie
10. Staraj się postępować zgodnie z powyższymi wskazówkami i NIGDY NIE PODDAWAJ SIĘ, NIE REZYGNUJ – NAWET JEŻELI BĘDZIESZ MIAŁ PROBLEMY W PEŁNEJ REALIZACJI WYZWANIA.
Co ciekawe, powyższe zalecenia nie są żadną nowością, istniały od wielu setek lat, zawiera je np. Biblia. Św. Paweł w swoim liście do Filipian nawołuje: „Radujcie się w Panu zawsze; powtarzam, radujcie się… myślcie tylko o tym, co prawdziwe, co poczciwe, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co chwalebne, co jest cnotą i godne pochwały.” (List Św. Pawła do Filipian 4:4 oraz 4:8). Do Tymoteusza pisze też tak: „Bo wszystko, co stworzył Bóg, jest dobre, i nie należy odrzucać niczego, co się przyjmuje z dziękczynienem.” (I List Św. Pawła do Tymoteusza 4:4). Myślę, że inne systemy religijne czy filozoficzne również zachęcają do pozytywnego myślenia, radości i życia zgodnego ze sobą i potrzebami innych.
Nie wiem, jak Wy, ale ja podejmuję wyzwanie! :)
Na dobry początek:
czwartek, 29 lipca 2010
Szukając spokoju...

Czasem trzeba robić w swoim życiu remanenty. Czasem przychodzi taki moment, że należy pewne rzeczy przemyśleć, spojrzeć z perspektywy czasu i podjąć nie zawsze przyjemną dla nas decyzję. Nawet jeżeli wymagać to będzie od nas tzw. zarwania nocy.Rok temu czytałam wspaniałą książkę (Sztuka prostoty - Dominique Loreau), dzięki której uwolniliśmy się od balastu zbędnych nam rzeczy. Przedmiotów, które przytłaczały nas, zabierały nam spokój, zamiast inspirować, uwalniać nowe idee, ciągnęły w dół, obciążały emocjonalnie i psychicznie.
Od kilku dni w mojej głowie zaczęły pojawiać się pewne idee odnośnie dokonania koniecznych zmian w naszym stylu życia, właściwie temat ten powracał jak bumerang od dłuższego już czasu, ale teraz myśli te stały się coraz bardziej intensywne, nie dające spokoju.
Dominique Loreau zachęca nie tylko do zmian w zakresie materialnej i cielesnej, ale także do wprowadzenia pewnych korekt odnośnie stanu umysłu. Jej zdaniem zasadę „mniej znaczy więcej” można zastosować do wszystkich dziedzin naszego życia.
Zalecenia autorki są inspirujące, niestety bardzo trudne do wprowadzenia – z jednej strony napotykają na nasz wewnętrzny opór – naszych przyzwyczajeń, urojonych potrzeb, a z drugiej na wciąż narzucany nam konsumpcyjny styl życia.
Warto jednak podejmować próby, warto wciąż marzyć i wierzyć w siebie i warto też powtarzać sobie codziennie, do znudzenia za Dominique Loreau:
„Radość życia zależy od sposobu, w jaki filtrujemy rzeczywistość i ją interpretujemy. Możemy stworzyć sobie wspaniały świat…”
Zdjęcie - Chris Tubbs
poniedziałek, 26 lipca 2010
Imieninowo ;)

Anna, Anula, Anka, Ania, Aneczka, Anusia… Dla mnie Ania to zdecydowanie Ania Shirley czyli Ania z Zielonego Wzgórza – moja ulubiona postać literacka z czasów dzieciństwa. Pamiętam dzień, kiedy leżąc chora w łóżku czytałam ostatni tom przygód Ani. Po przeczytaniu ostatniej strony czułam się okropnie, przygnębiała mnie myśl, że to koniec, że już więcej nie przeczytam żadnej historii o Ani. Czułam się niemalże tak, jakbym musiała rozstać się ze swoją najlepszą przyjaciółką. Płakałam w poduszkę, aż przyszła mama zaniepokojona moim stanem. Bardzo długo nie mogłam dojść do siebie, dramatyzowałam niemalże jak Ania :).
Anię uwielbiałam wtedy za wszystko – chyba najbardziej podziwiałam w niej to, że potrafiła łamać konwenanse, potrafiła przedstawiać swoją rację, bronić jej do upadłego. Pewnie dlatego, że ja sama wówczas nie byłam tak odważna i tak zdesperowana. Przeżywałam oczywiście koleje losu jej związku z Gilbertem. Dziś z perspektywy czasu lubię w Ani wrażliwość, szczerość, odwagę, bezkompromisowość, wierność ideałom, ale również wyobraźnię, romantyzm i egzaltację. I tak jak ona czasem lubię uciekać w świat marzeń, inny niż ten, który widzę wokół siebie, lepszy, piękniejszy…
czwartek, 15 lipca 2010
Alaska po polsku :)



Miękkie wzgórza, domy wtulone w okrągłe pagórki. Jezioro obok jeziora. Morze zieleni, piaszczysta ziemia, wymagająca wyjątkowej pracy. Głazowiska, kupki kamieni. Wszechobecny wiatr. Bociany i żurawie. Z jednej strony sielankowy krajobraz, z drugiej surowy klimat, dzika przyroda. Kiedyś tygiel różnych narodowości, religii i kultur. Miejsce, gdzie możesz pobyć sam ze sobą. To tylko migawki z tego, co zapamiętałam, co czułam podczas naszego pobytu w Krainie Jaćwingów na Pojezierzu Suwalskim. Jestem pewna, że wrócimy tam jeszcze nie raz…
poniedziałek, 12 lipca 2010
I będziecie jednym ciałem...

Myślałam, że będzie łatwiej, lżej. Po raz kolejny przekonałam się, że nawet jeżeli na co dzień spieramy się, drażnią nas wzajemnie różne drobne detale, to jednak najmniejsze rozstanie przypomina nam o naszym uczuciu, bliskości. O tym, że jesteśmy jak dwie części całości, które oddzielnie czują się nieswojo, rozdarte dążą do jak najszybszego ponownego złączenia. Wniosek? Byłam na wyczekiwanym urlopie, a liczyłam dni do jego końca…
piątek, 25 czerwca 2010
Już za parę dni, za dni parę...

I nadeszły wreszcie upragnione wakacje. Wymarzone, wytęsknione – przynajmniej przez moje dzieci. Muszę przyznać, że ja również cieszę się, że skończyła się szkoła. Ja, jako rodzic żywego i nie zawsze „posłusznego” chłopca nie mogłam się doczekać, kiedy przyjdzie ten czas… Być może niektórzy pamiętają świetny serial „Podróż za jeden uśmiech”, który telewizja emitowała w każde wakacje – mój syn na pewno nie jest Dudusiem, dodam więcej – ma wiele wspólnego z Poldkiem – ci którzy film i Poldka kojarzą, będą wiedzieć o co chodzi… Za parę dni wyjeżdżamy na wakacje. Mam nadzieję, że pogoda nie będzie kapryśna, a nam uda się odetchnąć i zapomnieć na chwilę o wszystkich codziennych obowiązkach.
Czasem chciałabym być znowu małą dziewczynką, która wyjeżdża do babci na wakacje, podczas których może poczuć znajomy zapach sosnowego płynu do kąpieli z babcinej łazienki, przypomnieć sobie smak słodkich truskawek i malin zrywanych prosto z krzaczka. Chciałabym znowu jeździć z dziadkiem na niemalże rytualne „wyprawy” po wyczekiwany, kolejny numer „Świata Młodych”. Poznawać nowych przyjaciół na wczasach FWP. Bawić się z Piotrkiem i Pawłem w Czterech Pancernych. I wierzyć, że po wakacjach zacznie się nowa, niesamowita przygoda mojego życia...
poniedziałek, 21 czerwca 2010
Nowy rozdział

Za mną tydzień pełen emocji. Od niepewności, obawy, poprzez złość, bezsilność, na wzruszeniu i wdzięczności skończywszy… Wiele się działo. Dużo rozmów. Powróciło wiele wspomnień, niekoniecznie przyjemnych. Zamknęliśmy pewne rozdziały w naszym życiu, otworzyły się nowe możliwości. „Odchorowałam” to kilkudniowym bólem głowy. Na szczęście wychodzę „na prostą”… By odpocząć czytam wspomnienia – co w moim przypadku jest dosyć rzadkim przypadkiem, gdyż tego rodzaju literatura nie należy do moich ulubionych gatunków. Jednak pani Dorota Sumińska pisze z tak dużym wdziękiem i ujmującą szczerością o swoim życiu, o barwnych przodkach, a przede wszystkim o zwierzętach, które otaczały ją od urodzenia, że nie potrafiłam się oprzeć. Znajduję w tej lekturze wszystko, czego teraz mi potrzeba. Z jednej strony opis zwykłego życia jednej z polskich rodzin, pełen historii radosnych, ale też smutnych, ukazujących jak trudne i przykre potrafią być koleje ludzkiego żywota. Nie można jednak odmówić też pani Dorocie tego, że wzrastała w otoczeniu niezwykłych ludzi, a niektóre jej przygody z pewnością mogą być przedmiotem zazdrości wielu osób, zwłaszcza tych, którym miłość do zwierząt wszelakiej maści nie jest uczuciem obcym. Wspaniała lektura, polecam szczególnie na wakacje.
środa, 9 czerwca 2010
Nimfy są wśród nas :)

Pewna blogerka zainspirowała mnie swoim „różanym” postem :). Zrobiłam zdjęcie pięknej, rozwiniętej peonii, która stoi w wazonie na moim oknie. Od kilku dni urzeka mnie swoim wyglądem i zapachem. Wciąż ze zdumieniem obserwuję, jak z maleńkich kuleczek peonie rozwijają się w przepiękne, bujne kwiaty.
Podobno łacińska nazwa - Paeonia - to tak naprawdę nawiązanie do historii o urodziwej nimfie, adorowanej przez greckich bogów. Na swoje nieszczęście Paeonia została przemieniona w kwiat przez jedną z zazdrosnych bogiń. Czy jest to prawdą, tego nie wiem – jednak to co jest pewne – to uroda peonii i jej magiczny zapach. Bez tych kwiatów wiosna straciłaby na swej cudowności…
Kiedy patrzę na rozwijające się pąki peonii, to tak naprawdę przypomina mi się ten cudowny czas, kiedy rozpoczęłam swoje samodzielne życie. Zbiegło się to akurat z czasem wiosennym – „czasem peonii”, kiedy właśnie te kwiaty towarzyszyły mi w urządzaniu mojego pierwszego mieszkania, nauce bycia samemu ze sobą. Jakiś czas później do mojego „królestwa” dołączył Mężczyzna Mego Życia i wtedy peonie zastąpione zostały przez inne kwiaty… ale to już całkiem inna historia... :)
wtorek, 8 czerwca 2010
Rodzinna cukiernia

Parę dni temu chcąc wcielić w życie kolejne, utopijne wg niektórych, zalecenia Toma Hodgkinsona z jego książki „Jak być wolnym” upiekliśmy razem babeczki. W zabawie brała udział cała rodzina. Każdy miał jakiś wkład, ten odmierzał składniki, drugi mieszał ciasto, kolejna osoba rozkładała papierowe foremki na blaszce. Trzeba było nałożyć ciasto do foremek, pilnować, żeby nie przypiekło się za bardzo, udekorować babeczki. Na koniec zrobiliśmy sesję fotograficzną, żeby uwiecznić nasze dzieło i… udaliśmy się z naszymi wypiekami do znajomych.
Przed nami jeszcze mnóstwo wyzwań i okazji do spontanicznej zabawy, interakcji. Tyle różnych możliwości prowadzenia prostego życia, gdzie królować będą radość i miłość. W końcu kiedyś trzeba zacząć odzyskiwać utracone swobody – jak nie teraz, to kiedy?
czwartek, 3 czerwca 2010
Poleńmy się razem!

Ostatnio dowiedziałam się, że ulubionym sposobem spędzania czasu naszych dzieci z nami to: zabawa klockami Lego, spacery z psem i wspólne wyprawy na kawę i lody. Okazało się, że cudowanie i wymyślanie edukacyjnych zabaw, zabieranie dzieci w „specjalne” miejsca oraz inne kosztowne sposoby zabawiania naszych pociech tak naprawdę nie są wg nich czymś atrakcyjnym i pożądanym.
Wydaje mi się czasem, że narzucany w obecnym świecie wzór „właściwego” rodzicielstwa sprowadzony jest przede wszystkim do zapewnienia dziecku odpowiedniego startu w dalsze życie (czytaj: wybranie mu szkoły z bardzo dobrymi wynikami z testów), kupowania modnych ubrań we „właściwych” sklepach, podstawiania mu pod nos wciąż coraz nowszych i „lepszych” zabawek edukacyjnych. W codziennym pędzie brakuje już czasu na zwykłe bycie ze sobą, bo trzeba odebrać dziecko ze szkoły i zawieźć na zajęcia (baletu, tenisa, jazdy konnej, karate, angielskiego, francuskiego – właściwe podkreślić). Potem szybko do domu, bo przecież lekcje nieodrobione. Nie ma nudy – nuda jest zabroniona. Stymulacja, edukacja, wzmacnianie, rozwijanie, zajęcia dodatkowe… Wpadamy razem z naszymi pociechami w ten kołowrotek, a może to raczej one razem z nami – trochę z obawy, żeby nie były „gorsze” w porównaniu z rówieśnikami, których rodzice mają już w pełni zaplanowaną przyszłość dla swego potomka. A gdzie czas na kreatywność dziecka? Gdzie przestrzeń na jego pomysły i jego plany życiowe?
Wydaje mi się czasem, że narzucany w obecnym świecie wzór „właściwego” rodzicielstwa sprowadzony jest przede wszystkim do zapewnienia dziecku odpowiedniego startu w dalsze życie (czytaj: wybranie mu szkoły z bardzo dobrymi wynikami z testów), kupowania modnych ubrań we „właściwych” sklepach, podstawiania mu pod nos wciąż coraz nowszych i „lepszych” zabawek edukacyjnych. W codziennym pędzie brakuje już czasu na zwykłe bycie ze sobą, bo trzeba odebrać dziecko ze szkoły i zawieźć na zajęcia (baletu, tenisa, jazdy konnej, karate, angielskiego, francuskiego – właściwe podkreślić). Potem szybko do domu, bo przecież lekcje nieodrobione. Nie ma nudy – nuda jest zabroniona. Stymulacja, edukacja, wzmacnianie, rozwijanie, zajęcia dodatkowe… Wpadamy razem z naszymi pociechami w ten kołowrotek, a może to raczej one razem z nami – trochę z obawy, żeby nie były „gorsze” w porównaniu z rówieśnikami, których rodzice mają już w pełni zaplanowaną przyszłość dla swego potomka. A gdzie czas na kreatywność dziecka? Gdzie przestrzeń na jego pomysły i jego plany życiowe?
Może warto czasem „odpuścić”? Pozwolić im na „dawne” dziecięce zabawy, nie zawsze edukacyjne w dzisiejszym rozumieniu? Może warto dać im więcej wolności?
Mówimy często, że potrzebujemy tzw. świętego spokoju – a może nasze dzieci też tego potrzebują? :)
Foto by Beatrice Heydiri
piątek, 28 maja 2010
Kamiennie
sobota, 22 maja 2010
Żywioły...
Dzisiaj nie będę pisać zbyt wiele… Zresztą trudno mi właściwie ubrać w słowa, to co czuję. Po raz kolejny przekonałam się jak wielka jest potęga natury, a zwłaszcza jednego z żywiołów, którym jest oczywiście woda. Mieszkamy bardzo blisko rzeczki, praktycznie tuż za wałem przeciwpowodziowym. Osiedle, na którym mieszkam, od kilku dni przygotowuje się do ewentualnej walki o nasz wspólny dom - bez błysku fleszy i obecności reporterów. Niech zdjęcia oddadzą atmosferę tych chwil...










Dopisek po kilku godzinach
Mieszkańcy całego osiedla pracują razem – sypiemy piach do worków, przenosimy je, układamy w zapory. Zapowiada się ciężka noc…
Dopisek po kilku dniach
Sytuacja unormowała się, zalanie wodą z rzeczki już nam raczej nie grozi. Teraz czekamy na pomoc strażaków przy odpompowaniu stojącej wody. Cieszę się, że mieszkam razem z ludźmi, którzy bez wahania poświęcili swój czas i energię na ratowanie wspólnego dobra. Bardzo satysfakcjonujące było też poczucie wspólnoty i jedności podczas akcji obrony wału i osiedla. Jak widać nawet z takiej sytuacji da się wyciągnąć pozytywy ;).
niedziela, 16 maja 2010
O pewnej przyjemności...

„Luksus niekoniecznie jest przyjemnością, ale przyjemność jest zawsze luksusem.” (Francis Picabia)
Niektórzy mają trudności, żeby pozwolić sobie na przyjemność – ja nie mam. Potrafię kupić jakąś rzecz, która jest najzwyczajniej ładna, która powoduje, że samo patrzenie na nią mnie odpręża. Tak było z pięknym emaliowanym garnkiem dekorowanym w rysunki ziół – nie był koniecznie potrzebny, ale był taki, że nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zabrać go do domu. Używam go często, gotuję w nim najczęściej zupę – akurat rozmiar idealny. Gotowanie zup stało się dla mnie wielką przyjemnością, tak samo jak mycie tego garnka, patrzenie na niego. Podobnie było z porcelanową filiżanką, która oprócz estetycznych walorów, jest przypomnieniem zakończenia z sukcesem pewnego procesu w moim życiu.
Dzisiaj kupiłam album o Francji, tak naprawdę do niczego nie potrzebny, spokojnie mogłabym się bez niego obejść. A jednak już wstępna lektura i pierwsze przejrzenie fotografii uświadomiły mi, że będzie to szczególna pozycja na mojej półce, do której będę często wracać po „ukojenie”. Tak, właśnie tak mogłabym nazwać uczucie, które pojawia się, gdy patrzę na zdjęcia, przekładam kolejne kartki, czytam znakomite, bezpretensjonalne teksty autorstwa Francois D’Humieres. Album inny niż większość tych, które dotąd widywałam. Ukazujący trochę inną Francję niż zazwyczaj – bo ujrzeć można i gęś łażącą po podwórku, baskijskiego pasterza w czarnym berecie, radosne dzieciaki bawiące się na plaży na wydmie Pyla, a także ludzi siedzących przy stolikach Le Cafe de France w Isle-sur-la-Sorgue.
Życie nie musi składać się tylko z chwil udręki, ciężkiej pracy i obowiązku. Można w nim zrobić miejsce na coś, co nie jest ani praktyczne, ani potrzebne – jest po prostu ładne i swoim pięknem sprawia nam radość.
czwartek, 13 maja 2010
Akcja 10 zdjęcie

Zachęcona pięknymi zdjęciami moich koleżanek-blogowiczek postanowiłam wziąć udział w akcji „10 zdjęcie”, która polega na umieszczeniu na swoim blogu dziesiątego zdjęcia z naszych archiwów fotograficznych. Moją przygodę z fotografią zaczęłam dosyć dawno, jednak wtedy nie było cyfrówek, nie pamiętam też za bardzo, które zdjęcia były pierwsze – musiałabym je skanować, ucierpiałaby jakość. Zamieszczam więc zdjęcie z naszego komputerowego archiwum – jestem pewna, że nie jest to tak naprawdę dziesiąte zdjęcie zrobione aparatem cyfrowym, ale z ocalonych danych na komputerze – tak.
Powstało w marcu 2003 roku, kiedy razem z naszym dwuletnim wówczas synkiem pojechaliśmy na Wystawę Motyli, aby uświetnić w ten sposób kolejną rocznicę jego urodzin. Był to wyjątkowy czas, który cała nasza trójka będzie długo pamiętała. Wielka sala, gdzie latało mnóstwo pięknych, kolorowych motyli, zapachy i wilgotność powietrza niczym w amazońskiej dżungli - wszystko to zrobiło na nas wielkie wrażenie. Wtedy też po raz pierwszy w życiu zobaczyłam motyla spijającego słodki nektar z pokrojonych bananów i pomarańczy, ustawionych w małych miseczkach. Oprócz motyli mieliśmy okazję oglądać też inne owady, w tym modliszkę, która została uwieczniona na powyższym zdjęciu.
Powstało w marcu 2003 roku, kiedy razem z naszym dwuletnim wówczas synkiem pojechaliśmy na Wystawę Motyli, aby uświetnić w ten sposób kolejną rocznicę jego urodzin. Był to wyjątkowy czas, który cała nasza trójka będzie długo pamiętała. Wielka sala, gdzie latało mnóstwo pięknych, kolorowych motyli, zapachy i wilgotność powietrza niczym w amazońskiej dżungli - wszystko to zrobiło na nas wielkie wrażenie. Wtedy też po raz pierwszy w życiu zobaczyłam motyla spijającego słodki nektar z pokrojonych bananów i pomarańczy, ustawionych w małych miseczkach. Oprócz motyli mieliśmy okazję oglądać też inne owady, w tym modliszkę, która została uwieczniona na powyższym zdjęciu.
Ciekawy eksperyment to „10 zdjęcie” – miałam okazję obejrzeć kilka katalogów z 2003 roku, przypomniały mi się niektóre chwile z tamtych czasów. Spojrzałam na nie inaczej, niż patrzyłam kiedyś, tuż po skopiowaniu z karty do komputera. Zachęcam innych – nawet osoby, które nie prowadzą bloga, może „wycieczka do przeszłości” pomoże Wam coś zrozumieć z perspektywy czasu?
środa, 12 maja 2010
Kiedyś

Kiedyś uszkodzone buty oddawało się do szewca. Pościel zanosiło się do magla. Zepsuty telewizor naprawiało się u pana Złotej Rączki. Warzywa i owoce kupowało się na targu lub warzywniaku. Pieczywo u piekarza. Po świeże wędliny i mięso biegaliśmy do mięsnego, a pierwsze perfumy i kremy kupowałyśmy za oszczędzane przez długi czas monety z rozbitej świnki skarbonki. Nie można też zapomnieć o pasmanteriach, gdzie można było znaleźć wszystkie potrzebne materiały i dodatki, które potem mama czarodziejka zamieniała w cudowny sposób w kreację zapierającą dech w piersiach. Odwiedzając te wszystkie miejsca można było liczyć na najczęściej miłą obsługę, a przede wszystkim ludzki stosunek do klienta. Można było pogadać, pośmiać się, ponarzekać na kartki, na pogodę…
Dzisiaj w erze supermarketów i galerii handlowych ściśnięci w tłumie bezimiennych ludzi z wózkami, tracimy czas na przemierzanie alejek z wielkimi regałami. Ludzie jak w transie, jak na głodzie narkotycznym upychają w wózkach ogromne ilości zakupów.
Kto oddaje dzisiaj buty do szewca? Kto biega z pościelą do magla? Kiedy coś się zepsuje, to ląduje w koszu na śmieci. Mało kto ceruje dzisiaj ubrania, naszywa łatki, reperuje uszkodzone sprzęty – przecież łatwiej wyrzucić, łatwiej i przyjemniej kupić nowy, „lepszy” model. Przecież jesteśmy tego „warci”. A ci, którzy nie wyrzucają tak szybko, starają się naprawić, zeszyć, zacerować uznawani są przez większość za dziwaków i skąpców.
W moim mieście niestety nie ma szewca, a przynajmniej ja go jeszcze nie znalazłam. Nie ma też pasmanterii i magla chyba też nie ma. Na szczęście mamy sklepy mięsne, mamy piekarnie. A przede wszystkim mamy targ, w każdą środę i sobotę. Jest to miejsce, gdzie można kupić praktycznie wszystko, a najważniejsze, że można tam spotkać „prawdziwych” sprzedawców, którzy jednocześnie najczęściej są wytwórcami oferowanych towarów. Babcia w chustce na głowie, troszcząca się o swoje kury, sprzedaje jajka z wiklinowego koszyka. Pan z twarzą ogorzałą, pomarszczoną od słońca i rękami zniszczonymi przez pracę fizyczną waży ziemniaki, pomidory, zachwala swoje jabłka. Inny mężczyzna ma w swojej ofercie mleko prosto od krowy i esencjonalny, gęsty sok malinowy w szklanych butelkach. Autentyczny świat, już trochę zapomniany i jak często lekceważony. I tak czasem myślę, ile czasu jeszcze potrzeba, żeby ludzie zauważyli, że są niewolnikami narzuconego im „nowoczesnego” stylu życia, gdzie próżno szukać miejsca na indywidualność, piękno i jakość...
Dzisiaj w erze supermarketów i galerii handlowych ściśnięci w tłumie bezimiennych ludzi z wózkami, tracimy czas na przemierzanie alejek z wielkimi regałami. Ludzie jak w transie, jak na głodzie narkotycznym upychają w wózkach ogromne ilości zakupów.
Kto oddaje dzisiaj buty do szewca? Kto biega z pościelą do magla? Kiedy coś się zepsuje, to ląduje w koszu na śmieci. Mało kto ceruje dzisiaj ubrania, naszywa łatki, reperuje uszkodzone sprzęty – przecież łatwiej wyrzucić, łatwiej i przyjemniej kupić nowy, „lepszy” model. Przecież jesteśmy tego „warci”. A ci, którzy nie wyrzucają tak szybko, starają się naprawić, zeszyć, zacerować uznawani są przez większość za dziwaków i skąpców.
W moim mieście niestety nie ma szewca, a przynajmniej ja go jeszcze nie znalazłam. Nie ma też pasmanterii i magla chyba też nie ma. Na szczęście mamy sklepy mięsne, mamy piekarnie. A przede wszystkim mamy targ, w każdą środę i sobotę. Jest to miejsce, gdzie można kupić praktycznie wszystko, a najważniejsze, że można tam spotkać „prawdziwych” sprzedawców, którzy jednocześnie najczęściej są wytwórcami oferowanych towarów. Babcia w chustce na głowie, troszcząca się o swoje kury, sprzedaje jajka z wiklinowego koszyka. Pan z twarzą ogorzałą, pomarszczoną od słońca i rękami zniszczonymi przez pracę fizyczną waży ziemniaki, pomidory, zachwala swoje jabłka. Inny mężczyzna ma w swojej ofercie mleko prosto od krowy i esencjonalny, gęsty sok malinowy w szklanych butelkach. Autentyczny świat, już trochę zapomniany i jak często lekceważony. I tak czasem myślę, ile czasu jeszcze potrzeba, żeby ludzie zauważyli, że są niewolnikami narzuconego im „nowoczesnego” stylu życia, gdzie próżno szukać miejsca na indywidualność, piękno i jakość...
Na zdjęciu kompozycja warzywno-kwiatowa – Dożynki 2009 Habdzin
piątek, 7 maja 2010
Noc

Przeraża mnie czasem, jak szybko płynie czas, jak mi przecieka przez palce. W głowie wciąż tyle pomysłów, tyle książek czeka na półce na przeczytanie, tyle filmów na obejrzenie. W szufladzie leży bawełniana chustka, którą miałam ozdobić szydełkiem – miałam stworzyć małe, oryginalne dzieło sztuki, a tymczasem nawet nie doszłam do połowy jednego boku i już zabrakło mi czasu… a potem i chęci. Tak bardzo chciałabym móc rozciągnąć dobę lub zatrzymać na chwilę wskazówki zegara. Mam jednak świadomość, że nie jest to możliwe. I myślę, że nie warto tak się szarpać, tak próbować walczyć z upływem czasu – i tak nic nie zmienię, nie zdołam wykonać wszystkich powstałych w umyśle zamierzeń. Być wciąż w pełni dla wszystkich, a tak mało dla siebie. Pozostaje mi więc wsłuchać się w ciszę nocy, miarowe oddechy śpiących dzieci i cichutkie tik tak zegara. Może dobry anioł ukołysze mnie dzisiaj do snu?
czwartek, 6 maja 2010
What a day for a daydream...

Kilka dni temu przeczytałam sobie moje posty z ostatnich tygodni. I jestem zdziwiona – czy to na pewno ja? Czy nie uległam za bardzo inspiracji innymi blogami? W każdym razie stwierdzam, że muszę chyba zawrócić z dróżki, w którą skręciłam, bo idąc nią czuję się trochę nieswojo…
To tak na wstępie – bo sam post ma być o czymś innym.
To tak na wstępie – bo sam post ma być o czymś innym.
Zadziwiające jak większości kobiet potrzebne są kosmetyki do tego, żeby poczuć się lepiej, atrakcyjniej. Czyżby szminka, tusz do rzęs były nieodzownymi atrybutami kobiecego piękna? Byłam ostatnio w perfumerii i nabrałam ochoty na nową szminkę. Poprosiłam miłą panią o pomoc w doborze. Pani zaproponowała mi odmianę – odcień, którym dotąd raczej nie malowałam ust – swego rodzaju wyłom w moich dotychczasowych przyzwyczajeniach i przekonaniach. Wiedząc, że może to być marketingowy chwyt wahałam się – ale w końcu zaryzykowałam i zaufałam drugiej kobiecie. Po reakcjach moich najbliższych zorientowałam się, że to był zwrot w dobrą stronę. Teraz malując usta, patrzę w lustro i czuję się naprawdę dobrze, robię miny do swego odbicia w lustrze, uśmiecham się i aż mi się chce zagwizdać jak Vanessa P. w najnowszej reklamie Rouge Coco :).
wtorek, 4 maja 2010
To był maj...

Lubię ten czas, kiedy kwitną owocowe drzewa. Kiedy wiosna jest już zadomowiona, a nas odurza słodki zapach białych i różowych kwiatów. I nie wiem, czy to jest jakieś wspomnienie z dawnych, bardzo dziecięcych czasów, czy może powrót do pięknego snu, a może tak wg mnie wyglądałby raj – gdzieś tam wewnątrz mnie kryje się obraz mnie samej wychodzącej rankiem do ogrodu, kiedy jeszcze cały dom śpi, ale przyroda wokół mnie już nie. Słońce ciepłymi promykami muska moją twarz, na trawie lśni rosa. A ja wdycham ten zapach pogodnego poranka, kwitnących kwiatów, słyszę delikatny śpiew ptaków. I jest mi tak dobrze, tak słodko…
poniedziałek, 3 maja 2010
Kiedy słabość staje się największą siłą...

To co proste jest piękne, jest zrozumiałe. Jest wartościowe. Nie rozumiem, czemu prostota przesłania filmu, książki, dzieła sztuki jest traktowana często przez wielu jako wada? Im dzieło bardziej skomplikowane, im trudniejsze w odbiorze - tym jest bardziej „wartościowe”? Lubię filmy i książki dla dzieci – oczywiście nie wszystkie – to co mnie najbardziej ujmuje w tych historiach to właśnie ich prostota i jasność przekazu. Nie jest prawdą, że wszystkie pozycje kierowane do dzieci, są naiwne i nierealne. Wiele z nich opowiada o prawdziwym życiu, a to że ujęte są w baśniowej formule, to jest ich zaletą – nie są nudne, mogą fascynować młodego odbiorcę. Mówią dużo o emocjach, o relacjach, o różnych postawach życiowych i o tym, co może być owocem określonych decyzji podejmowanych przez każdego z nas.
Kiedyś ktoś napisał, że zrobić dobry film dla dzieci nie jest łatwo, bo dziecko jest najbardziej wymagającym widzem. Nie wstydźmy się oglądać filmów z dziećmi, czytać razem z nimi książek – to naprawdę nie jest żadną „ujmą” :).
Powyżej kadr z filmu „Jak wytresować smoka” - prawie cała nasza rodzina – zwłaszcza męska część – pozostaje ostatnio pod urokiem tego cudownego filmu.
środa, 28 kwietnia 2010
Urodzinowy prezent :)

Czasem nie trzeba kupować niesamowitych prezentów, żeby obdarować bliską nam osobę czymś niezwykłym. Nie jest potrzebny żaden modny gadżet, super drogie perfumy czy nawet wielki bukiet kwiatów (choć miło jest kwiaty dostawać – zwłaszcza bez okazji). Czasem wystarczy po prostu czyjaś bliskość, dobre słowo i uważne spojrzenie. Wypadałoby wspomnieć tutaj historię sympatycznego Leona Królika z zabawnej i jednocześnie bardzo mądrej książeczki dla dzieci („Idealny prezent” Rohan Henry), który szukał dla swej przyjaciółki przez cały rok prezentu - niepowtarzalnego, wspaniałego i jednocześnie trwałego. Podarował jej pierwszy jesienny liść, jednak ten został porwany przez silny wiatr. Obdarował ją delikatnym płatkiem śniegu, który stopił się od ciepła jej łapki. Kiedy nadeszła wiosna, Leon Królik chciał dać w prezencie przyjaciółce Lizie Króliczek pierwszego, wiosennego motyla, lecz ten odleciał i Leon Królik znowu został z „pustymi łapkami”. Przyjaciółka Liza Króliczek, widząc smutek Leona Królika, wzięła go za łapkę i powiedziała: "Leonie, ja nie potrzebuję idealnego prezentu. Chcę tylko potrzymać za łapkę mojego najlepszego przyjaciela…” :).
Ilustracja i wypowiedź Lizy Króliczek – Rohan Henry
Ilustracja i wypowiedź Lizy Króliczek – Rohan Henry
niedziela, 25 kwietnia 2010
Żeński pierwiastek

Czy nie jest trochę tak, że w ostatnich czasach nastąpiła zamiana ról? Mężczyźni coraz rzadziej potrafią odnaleźć w sobie ten męski pierwiastek – siłę, zdecydowanie, energię. Kobiety zaś są coraz silniejsze, odważniejsze, przejmują coraz więcej terytoriów – dotąd zarezerwowanych głównie dla mężczyzn. I tak „słaby”, czuły mężczyzna wiąże się z energiczną, często bezkompromisową kobietą. Czytam ostatnio „Żelaznego Jana” Roberta Bly, który w tej pozycji porusza tematykę męskości i męskich inicjacji, ja jednak podczas lektury zaczęłam myśleć o nas kobietach i o naszej kobiecości .
W świecie, gdzie tyle wymagań przed nami, tak trudno pamiętać o tym, że my również mamy w sobie pierwiastek żeński – coś co drzemie w nas głęboko, czasem uśpione. Że każda z nas ma w sobie kobiecość – która objawiać się może w różny sposób, ale z pewnością jest – wystarczy ją w sobie odszukać. Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, nie będę snuć wywodów, w jaki sposób to zrobić. Mogę podać przykład – taniec arabski – do którego nie trzeba mieć figury supermodelki, nie trzeba katować się wielogodzinnymi ćwiczeniami. Wystarczy chcieć odszukać w sobie tę zmysłowość, większą świadomość własnego ciała i co najważniejsze – kobiecą energię. Zapewniam Was, że po założeniu spódnicy, zawiązaniu chusty i odtańczeniu kilku piosenek w rytm arabskich bębenków, poczujecie się inaczej. Zaczniecie inaczej oddychać, prostować plecy i… kołysać biodrami chodząc. Wasze oczy nabiorą blasku, a Wasz uśmiech zachwyci niejednego męskiego przypadkowego przechodnia :).
W świecie, gdzie tyle wymagań przed nami, tak trudno pamiętać o tym, że my również mamy w sobie pierwiastek żeński – coś co drzemie w nas głęboko, czasem uśpione. Że każda z nas ma w sobie kobiecość – która objawiać się może w różny sposób, ale z pewnością jest – wystarczy ją w sobie odszukać. Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, nie będę snuć wywodów, w jaki sposób to zrobić. Mogę podać przykład – taniec arabski – do którego nie trzeba mieć figury supermodelki, nie trzeba katować się wielogodzinnymi ćwiczeniami. Wystarczy chcieć odszukać w sobie tę zmysłowość, większą świadomość własnego ciała i co najważniejsze – kobiecą energię. Zapewniam Was, że po założeniu spódnicy, zawiązaniu chusty i odtańczeniu kilku piosenek w rytm arabskich bębenków, poczujecie się inaczej. Zaczniecie inaczej oddychać, prostować plecy i… kołysać biodrami chodząc. Wasze oczy nabiorą blasku, a Wasz uśmiech zachwyci niejednego męskiego przypadkowego przechodnia :).
Na zdjęciu Ola Toth – wg mnie najlepsza tancerka i instruktorka tańca arabskiego w Polsce
Poniżej link do filmiku z jednym z występów Oli
piątek, 23 kwietnia 2010
Droga Samuraja
środa, 21 kwietnia 2010
Cud chwili

Żyć tu i teraz. Dla tych, którzy są obok nas, z nami. Mieć pełną świadomość tego, co robimy, nawet w przypadku prostych, codziennych czynności. Patrzeć na siebie i innych pozbawieni uprzedzeń, narzuconych poglądów i wyobrażeń. Żyć rzeczywistością - a nie jej wyobrażeniem. Dostrzegać piękno, które jest wokół nas, a które ukryte jest czasem w zwyczajnych przedmiotach, kwiatach, promieniu słońca za oknem. Jednym słowem - być cudownie uważnym :).
Obraz – Juan Lascano
czwartek, 15 kwietnia 2010
Naprawdę jest mi wstyd...
Wstyd mi za rodaków, którzy jeszcze kilka dni temu wszyscy na klęczkach ze łzami w oczach, cały naród wspólnie - teraz szarpią się, obrzucają wyzwiskami… Po raz kolejny pokazaliśmy całemu światu nasze prawdziwe „polskie” oblicze. A jeszcze wczoraj pisałam na Facebooku, który od paru dni zamienił się w wielkie ogólnonarodowe forum dyskusyjne, że moim marzeniem jest aby to, co wydarzyło się w sobotę, było początkiem wielkiego przełomu duchowego i moralnego w tym narodzie. Aby ludzie wreszcie otworzyli się na to, co mogą dostać od Boga – na miłość i zaczęli pielęgnować to, co mają w sobie najpiękniejszego – mądrość, narodową solidarność, a przede wszystkim zwykłą ludzką życzliwość i empatię.
Słowa poniżej nie są moje, ale jak bliskie temu, co czuję. Zgadzam się w większości z tym, co napisał pan Szymon Hołownia, a właściwie „wykrzyczał”, bo tak odebrałam jego felieton. Zawsze darzyłam go wielkim szacunkiem, a teraz jestem pewna, że jest jednym z niewielu naprawdę mądrych i wrażliwych dziennikarzy w Polsce.
"Szymon Hołownia - Mój list otwarty do rodaków (fragmenty)
Polska rzeczywistość, przygnieciona do ziemi żałobą, zdaje się już prostować do swoich zwykłych kształtów. A we mnie wzbiera gniew. Przeżywamy święty czas, w którym płaczę, myślę, mam ochotę modlić się, współczuć rodzinom zmarłych. Zmienić siebie, wyciągnąć wnioski, nie sądzić tych, których sądziłem zbyt łatwo. Czerpać siłę z tego, co poczułem wczoraj pod Pałacem Prezydenckim i co czuję patrząc na moich rodaków. Nie zmarnować tych śmierci.
Budzi się we mnie wściekłość na tych, którzy chcą mi ten czas odebrać. Na prymitywów, którzy niczego się nie nauczyli i już zaczynają swoją, jedyną jaką znają, śpiewkę. (...)
Jest mi wstyd za kolejnego już posła, który już pognał do mediów by dzielić się ze światem swoją paranoją, obsesjami, o tym że mamy do czynienia z rosyjskim, antypolskim spiskiem.
Jest mi wstyd za moich kolegów z pewnej telewizji, którzy zaczęli ordynarną kampanię wyborczą, uznając śmierć prezydenta za pieczęć swych racji, a w rozmowach z ludźmi, szczują ich na władzę, między sobą nie owijając w bawełnę walą w politycznych przeciwników, odgrzewając nasze nienormalne podziały.
Jest mi wstyd za kolegę, który jest biedny, bo jego świat składa się z symboli partii, na salonie24 zaczął już sensacyjne perory o tym, jak wroga zmarłemu Platforma przejmuje siłowo dokumenty w BBN-ie, jak jej ludzie krążą za stanowiskiem szefa IPN-u, a powtarzają to za nim wszystkie serwisy.
Jest mi wstyd, za tych półgłówków, którzy jedną z najbardziej znanych polskich dziennikarek płaczącą pod Pałacem powitali okrzykami: zabiłaś prezydenta!
Jest mi wstyd za tych, którzy dziś zaczęli już skrzykiwać się w Krakowie na manifestację przeciwko pochowaniu prezydenta na Wawelu. Co do tego czy Wawel to właściwe miejsce można mieć istotne wątpliwości - osobiście żałuję, że nie będzie to na przykład warszawska archikatedra, gdzie przecież też chowa się tylko wielkich ludzi. (...)
To spór dla tych, których światem jest polityka. Dla tych co widzą coś więcej - jakie znaczenie ma to, czy ktoś zmartwychwstanie z Wawelu czy z cmentarza na Powązkach?
Mam do nich wszystkich (...) jedną małą prośbę. Spójrzcie - razem z mam nadzieję, większością narodu - w twarze rodzin, które w tych dniach stają nad trumnami. I do jasnej cholery, wreszcie się opamiętajcie. Bo to w nich jest prawda o tym, co dzisiaj przeżywamy, a nie w waszych snutych nad grobami proroctwach i mądrościach.
Ciszej nad tymi trumnami. Albo za dwa tygodnie obudzimy się w Polsce gorszej niż ta, w której zamarliśmy w ostatnią sobotę.
Zróbmy z tego jakiś list otwarty, formę apelu. Zawsze stroniłem od takich form wyrażania sądów. Ale teraz czuję się jakby ktoś plądrował mi dom ze skarbem.
PS. Cały czas mam nadzieję, że ludzie na ulicy są mądrzejsi niż ludzie na świeczniku. A co jeśli są oni wiernym odbiciem społeczeństwa."
Cały tekst felietonu pod linkiem:
http://www.redakcja.newsweek.pl/Tekst/Polityka-Polska/536057,Jest-mi-wstyd.html
Słowa poniżej nie są moje, ale jak bliskie temu, co czuję. Zgadzam się w większości z tym, co napisał pan Szymon Hołownia, a właściwie „wykrzyczał”, bo tak odebrałam jego felieton. Zawsze darzyłam go wielkim szacunkiem, a teraz jestem pewna, że jest jednym z niewielu naprawdę mądrych i wrażliwych dziennikarzy w Polsce.
"Szymon Hołownia - Mój list otwarty do rodaków (fragmenty)
Polska rzeczywistość, przygnieciona do ziemi żałobą, zdaje się już prostować do swoich zwykłych kształtów. A we mnie wzbiera gniew. Przeżywamy święty czas, w którym płaczę, myślę, mam ochotę modlić się, współczuć rodzinom zmarłych. Zmienić siebie, wyciągnąć wnioski, nie sądzić tych, których sądziłem zbyt łatwo. Czerpać siłę z tego, co poczułem wczoraj pod Pałacem Prezydenckim i co czuję patrząc na moich rodaków. Nie zmarnować tych śmierci.
Budzi się we mnie wściekłość na tych, którzy chcą mi ten czas odebrać. Na prymitywów, którzy niczego się nie nauczyli i już zaczynają swoją, jedyną jaką znają, śpiewkę. (...)
Jest mi wstyd za kolejnego już posła, który już pognał do mediów by dzielić się ze światem swoją paranoją, obsesjami, o tym że mamy do czynienia z rosyjskim, antypolskim spiskiem.
Jest mi wstyd za moich kolegów z pewnej telewizji, którzy zaczęli ordynarną kampanię wyborczą, uznając śmierć prezydenta za pieczęć swych racji, a w rozmowach z ludźmi, szczują ich na władzę, między sobą nie owijając w bawełnę walą w politycznych przeciwników, odgrzewając nasze nienormalne podziały.
Jest mi wstyd za kolegę, który jest biedny, bo jego świat składa się z symboli partii, na salonie24 zaczął już sensacyjne perory o tym, jak wroga zmarłemu Platforma przejmuje siłowo dokumenty w BBN-ie, jak jej ludzie krążą za stanowiskiem szefa IPN-u, a powtarzają to za nim wszystkie serwisy.
Jest mi wstyd, za tych półgłówków, którzy jedną z najbardziej znanych polskich dziennikarek płaczącą pod Pałacem powitali okrzykami: zabiłaś prezydenta!
Jest mi wstyd za tych, którzy dziś zaczęli już skrzykiwać się w Krakowie na manifestację przeciwko pochowaniu prezydenta na Wawelu. Co do tego czy Wawel to właściwe miejsce można mieć istotne wątpliwości - osobiście żałuję, że nie będzie to na przykład warszawska archikatedra, gdzie przecież też chowa się tylko wielkich ludzi. (...)
To spór dla tych, których światem jest polityka. Dla tych co widzą coś więcej - jakie znaczenie ma to, czy ktoś zmartwychwstanie z Wawelu czy z cmentarza na Powązkach?
Mam do nich wszystkich (...) jedną małą prośbę. Spójrzcie - razem z mam nadzieję, większością narodu - w twarze rodzin, które w tych dniach stają nad trumnami. I do jasnej cholery, wreszcie się opamiętajcie. Bo to w nich jest prawda o tym, co dzisiaj przeżywamy, a nie w waszych snutych nad grobami proroctwach i mądrościach.
Ciszej nad tymi trumnami. Albo za dwa tygodnie obudzimy się w Polsce gorszej niż ta, w której zamarliśmy w ostatnią sobotę.
Zróbmy z tego jakiś list otwarty, formę apelu. Zawsze stroniłem od takich form wyrażania sądów. Ale teraz czuję się jakby ktoś plądrował mi dom ze skarbem.
PS. Cały czas mam nadzieję, że ludzie na ulicy są mądrzejsi niż ludzie na świeczniku. A co jeśli są oni wiernym odbiciem społeczeństwa."
Cały tekst felietonu pod linkiem:
http://www.redakcja.newsweek.pl/Tekst/Polityka-Polska/536057,Jest-mi-wstyd.html
poniedziałek, 12 kwietnia 2010
Krótka podróż...
Jeszcze nie rozjaśniły się kolorami witryny gazet, jeszcze lśni niejedna łza w oku, nadal tyle zdziwionych spojrzeń. Eksperci debatują, nie mogą uwierzyć w to, co się stało. A życie? Życie toczy się dalej, coraz więcej młodych, zielonych listków na drzewach, śmiech dziecięcy pobrzmiewa w wiosennym słońcu. Młoda kobieta biegnie na przystanek, bo zaraz nadjedzie autobus, a kierowca luksusowego samochodu mruży zaspane oczy. Tak, cokolwiek by się nie stało, życie toczy się nadal…
„Pokolenie odchodzi i pokolenie przychodzi,
Ale ziemia trwa na wieki.
Słońce wschodzi i słońce zachodzi,
I śpieszy do swego miejsca, gdzie znowu wschodzi…
Ludzie się trudzą mówieniem,
Lecz i tak nikt wszystkiego nie wypowie.
Oko nie nasyci się widzeniem,
A ucho nie zadowoli się słyszeniem.
To, co było, znowu będzie,
A co się stało, znowu się stanie:
Nie ma nic nowego pod słońcem.”
Księga Kaznodziei Salomona 1:4-9
„Pokolenie odchodzi i pokolenie przychodzi,
Ale ziemia trwa na wieki.
Słońce wschodzi i słońce zachodzi,
I śpieszy do swego miejsca, gdzie znowu wschodzi…
Ludzie się trudzą mówieniem,
Lecz i tak nikt wszystkiego nie wypowie.
Oko nie nasyci się widzeniem,
A ucho nie zadowoli się słyszeniem.
To, co było, znowu będzie,
A co się stało, znowu się stanie:
Nie ma nic nowego pod słońcem.”
Księga Kaznodziei Salomona 1:4-9
środa, 7 kwietnia 2010
Księżniczka Sasanka i Księżniczka Śnieżyczka

Kiedy wracałyśmy wczoraj z moją córeczką z przedszkola narzekałyśmy na brzydką pogodę. Moja mała kobietka tupała nogą na zimę i krzyczała „idź sobie zimo precz, nie chcemy cię tu już”. Jeszcze kilka dni temu mogła z dumą prezentować nowe wiosenne pantofelki – a teraz co? Wróciła ciepła kurtka i czapka na głowie. Pogoda pokrzyżowała plany małej strojnisi… Z zakatarzonym nosem, bolącym gardłem również mówię zdecydowane NIE powrotowi zimy – już dosyć! A na osłodę zamieszczam mały fragment jednej z moich ulubionych książek (nie tylko czasów dzieciństwa) – „Dzieci z Bullerbyn” autorstwa Astrid Lindgren – może w ten sposób zaczarujemy pogodę i wiosna zaraz wróci…
„Anna i ja mamy za przystanią specjalne miejsce, gdzie rosną pierwsze sasanki. Mamy również drugie miejsce, gdzie rosną śnieżyczki. A zawilce rosną na wszystkich łąkach w Bullerbyn – aż się od nich roi. Zbieramy zawilce, śnieżyczki i sasanki. Gdy trzyma się bukiet przed nosem, wówczas wie się, że to wiosna, nawet jeśli się ma oczy przymknięte. Anna i ja mamy jeszcze jedno ulubione miejsce na wiosnę. Jest nim głęboki parów. Mamy dwie skrzynki po cukrze, na których tam siedzimy. Woda szumi wokół nas, ale my nie jesteśmy mokre – przynajmniej nie bardzo. Wokół parowu rośnie czeremcha. Rośnie ona tak gęsto, gęsto, że tworzy zupełnie zieloną salę z liści. Siedzimy tam dość często. Gdy czeremcha kwitnie, słońce świeci i woda szumi dokoła nas, jest doprawdy bardzo przyjemnie...”
„Anna i ja mamy za przystanią specjalne miejsce, gdzie rosną pierwsze sasanki. Mamy również drugie miejsce, gdzie rosną śnieżyczki. A zawilce rosną na wszystkich łąkach w Bullerbyn – aż się od nich roi. Zbieramy zawilce, śnieżyczki i sasanki. Gdy trzyma się bukiet przed nosem, wówczas wie się, że to wiosna, nawet jeśli się ma oczy przymknięte. Anna i ja mamy jeszcze jedno ulubione miejsce na wiosnę. Jest nim głęboki parów. Mamy dwie skrzynki po cukrze, na których tam siedzimy. Woda szumi wokół nas, ale my nie jesteśmy mokre – przynajmniej nie bardzo. Wokół parowu rośnie czeremcha. Rośnie ona tak gęsto, gęsto, że tworzy zupełnie zieloną salę z liści. Siedzimy tam dość często. Gdy czeremcha kwitnie, słońce świeci i woda szumi dokoła nas, jest doprawdy bardzo przyjemnie...”
poniedziałek, 5 kwietnia 2010
Poszukiwania

Trochę późno, ale chyba lepiej późno niż wcale :) Z okazji kończących się właśnie Świąt Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa życzę wszystkim odwiedzającym mój blog życia pełnego marzeń, celów do realizacji, a wszystko niech będzie okraszone wiosennym słońcem i wietrzykiem! Mam też nadzieję, że szukając jajek w ogrodzie, króliczków między drzewami, zabłąkanych kurczaczków za szafą, odnajdziecie sens tego życia – miłość i pokój…
wtorek, 30 marca 2010
Porządek świata?
Wokół trawy były coraz zieleńsze, na drzewach pąki zwiniętych liści wydostawały się na wolność, kiedy zobaczyłam go siedzącego na brzegu rzeczki. Twarz miał zwróconą ku wstającemu słońcu, na głowie czapkę nasuniętą głęboko na oczy, a dłonie skrywał pod białymi rękawiczkami. Trwał tak w ciszy i skupieniu, zasłuchany w poranny koncert ptaków, a ja bałam się podejść bliżej by nie zepsuć tej chwili, by nie wtargnąć tak gwałtownie w jego świat. Jakby zagubiony, jakby zrezygnowany, a mi się wydawało, że właśnie teraz, w tej chwili odnalazł sens życia… I dopiero potem już na sam koniec dojrzałam niebieski, foliowy worek, pełen butelek, śmieci i odpadków. I zrozumiałam, że ten, który wpatrywał się z takim zamyśleniem przed siebie, który potrafił dostrzec piękno chwili, którego stać było na zatrzymanie tego momentu i delektowanie się nim, był jednym z „nich”. Ludzi, zepchniętych na bok, ludzi „niewidocznych”, „z wyrokiem braku perspektyw”, „nieprzystosowanych”. Ludzi, którzy na co dzień sprzątają świat po nas – tych „ułożonych”, „widocznych” i „z perspektywami”…
piątek, 26 marca 2010
Marzenie

No i przyszła oczekiwana przez chyba wszystkich wiosna. Każdego dnia widzę coraz więcej zieleni wokół. Słupek rtęci na termometrze szaleje – dzisiaj np. podskoczył do 19 stopni i to w cieniu. Co prawda czasem zawieje jeszcze chłodniejszy wietrzyk, ale powietrze pachnie już wiosną. Jest cudnie. A ja mam marzenie – chciałabym jak Włóczykij z Muminków móc usiąść sobie nad rzeczką, rozpalić ognisko i zaparzyć kawę w czerwonym, metalowym imbryczku. Chciałabym upajać się zapachem wiosennego powietrza, ciepłem słonecznych promieni. Chciałabym, żeby telefon nie dzwonił, nikt nie wylewał mleka, soku i zupy pomidorowej. Chciałabym tak trwać i odczuwać to wszystko co wokół mnie całą sobą. A przede wszystkim chciałabym mieć chociaż przez jakiś czas po prostu święty spokój…
środa, 17 marca 2010
Slainte!

Dogmat Świętej Trójcy jest dla mnie zagadką do dnia dzisiejszego. I myślę, że nawet Św. Patryk ze swoją trójlistną koniczynką na niewiele by się zdał w tym temacie. Jednak nie o Trójcy miało być dzisiaj. Św. Patryk dokonał wiele na rzecz krzewienia chrześcijaństwa na terenach obecnej Irlandii. Czy robił to dobrze, czy nie – nie mnie to oceniać. Zasłynął z pomysłowych sposobów tłumaczenia rzeczy wg mnie niewytłumaczalnych. Jak choćby przytoczony już przykład koniczyny – symbolu Świętej Trójcy. Na pewno jest znany na całym świecie – wszak chyba mało jest osób, które nie słyszały o słynnym święcie irlandzkim, które wypada właśnie dzisiaj. Wszystkim Irlandczykom oraz tym, którzy Irlandczykami nie są, ale w jakiś sposób czują się z związani z tym pięknym Zielonym Krajem życzę wszystkiego dobrego i… smacznego zielonego piwa!!! Slainte!!!
poniedziałek, 15 marca 2010
Nagły atak zimowej wiosny!!!
I znowu spadł śnieg. Od wczoraj wieczora świat przypomina mi Krainę Królowej Śniegu. Jeszcze raz sprawdziło się stare, mądre ludowe przysłowie, że w marcu jak w garncu. I co teraz? Można siedzieć w domu i narzekać, można być wściekłym wyjmując ponownie schowane zimowe buty i kurtkę. Można też sobie poprzeklinać odśnieżając samochód. Można jednak cieszyć się chwilą – wyjść na spacer i uwiecznić piękne, śnieżne widoki.


Można szaleć na śniegu i być szczęśliwym całym sobą.

Można też zabawić się w śnieżnego artystę-rzeźbiarza i w nocy przygotować niespodziankę dla dzieci…


Można szaleć na śniegu i być szczęśliwym całym sobą.

Można też zabawić się w śnieżnego artystę-rzeźbiarza i w nocy przygotować niespodziankę dla dzieci…
piątek, 12 marca 2010
Wdech-wydech-wdech-wydech... :)
Oddech – niby taka prosta, codzienna, wręcz mechaniczna czynność, a podobno większość z nas oddycha nieprawidłowo, nie wykorzystując pełnych możliwości naszych płuc. W ciągu dnia wykonujemy około dwudziestu tysięcy wdechów i wydechów – są to najczęściej wdechy i wydechy zbyt płytkie, abyśmy mogli odczuwać dobroczynny wpływ oddychania na układ trawienny, krążenia a także nerwowy. Tak wiele osób skarży się na bóle głowy, wieczne uczucie zmęczenia, dolegliwości różnego typu – a często rozwiązaniem takich problemów jest po prostu prawidłowego oddychanie. Nie umiemy efektywnie oddychać, bo nikt nas tej sztuki nie nauczył, brakuje nam ruchu, żyjemy w niesprzyjających warunkach, otoczeni betonem, w ciągłym stresie. Tak mało mamy czasu na odpoczynek, na zwykły spacer z rodziną, czytanie książek. Żyjemy połowicznie – tak jak połowicznie oddychamy. Nie widzimy całego piękna, które jest wokół nas – może potrzeba nam „okularów”? Może potrzeba nam powrotu do korzeni, do tego, co tak łatwo oddaliśmy za wygodę i „łatwiejszy” świat?
http://www.youtube.com/watch?v=y3nCkymyVHI
http://www.youtube.com/watch?v=y3nCkymyVHI
poniedziałek, 8 marca 2010
Tulipan a może goździk? ;)

Dokładnie 9 lat temu rozpoczęłam nowy rozdział w moim życiu, stałam się matką. W tamten dzień dostałam najpiękniejszy prezent, jaki kobieta może sobie wymarzyć – w moim życiu pojawił się on, brązowooki przystojniak, na którego krzyki zbiegały się wszystkie położne. Słabe, bezbronne maleństwo, które wywróciło moje życie do góry nogami. Wydawać by się mogło, że to było tak niedawno – jeszcze pamiętam zapach jego włosków na malutkiej główce i śmieszne paznokietki na drobnych stópkach… Dzisiaj czuję, że zaczyna być osobnym bytem, coraz częściej mającym zupełnie odmienne zdanie od mojego. Dzisiaj widzę, jak trudno jest matce zaakceptować u dziecka inne dążenia, inne marzenia. Dzisiaj widzę, jak powoli mój chłopiec zaczyna iść swoją drogą…
sobota, 6 marca 2010
Avena sativa

Uwielbiam owsiany zapach, kiedy co rano myję twarz. Jest to jeden z najmilszych momentów mojej porannej toalety – ten zapach kojarzy mi się z łagodnością, słodyczą, naturą… Używam zwykłych owsianych płatków – takich samych z których gotuję owsiankę. Kiedyś danie to było jednym z największych wrogów mojego dzieciństwa – poza szpinakiem oczywiście. Pamiętam ją jako okropną, szarawą breję z kłującymi łuskami. A teraz miseczka owsianki jest dla mnie pysznym śniadaniem, które wprawia mnie każdego ranka w dobry nastrój. Może dlatego, że nie gotuję płatków tak długo? Może też dlatego, że mieszam je z płatkami jęczmiennymi, orzechami laskowymi oraz kandyzowanymi kawałkami ananasa. Już sama myśl, że karmię mój organizm czymś tak zdrowym napełnia mnie spokojem. Dopiero od niedawna wiem, że tak mało lubiany i przez wiele osób zapomniany owies bogaty jest w witaminy, wapń, białko, magnez, żelazo i wiele innych cennych składników o działaniu antynowotworowym i antydepresyjnym. O walorach owsa można by pisać długo, wymieniać jego dobroczynny wpływ na organizm ludzki. Jednak na tym poprzestanę i na koniec dodam tylko: jaka szkoda, iż tak łatwo odrzucamy mądrości naszych babek i dziadków...
ilustracja - Vikimedia commons
środa, 3 marca 2010
Ja?

„Coś zmieniło się, nie umiem znaleźć słów
I tak jak dawniej nie będzie nigdy już
I nie znałam siebie spokojnej tak
Bez odważnych słów, bez wiecznych walk
Wzburzona krew płynie teraz łagodniej
I to co wcześniej z powiek spędzało sen
Targało mną, bolało mnie...
Targało mną, bolało mnie...
Dziś mogę mówić o tym spokojnie
Tak nagle z dnia na dzień
Nie tęsknię do tamtych chwil
Tak pusto we mnie, nic nie zostało mi
I nie byłam nigdy spokojna tak
Pewna swoich słów
Dziś pewność mam, że skończyło się
Dziś pewność mam, że skończyło się
Skończyło się coś na dobre
I nie wiem, czy naprawdę tego chcę
Niech targa mną, niech boli mnie
Może wcale nie chcę żyć spokojnie?”
Edyta Bartosiewicz „Coś zmieniło się”
Ilustracja - Catalina Estrada
poniedziałek, 1 marca 2010
Terry
Dzisiaj będzie krótko i treściwie. Ostatnio przyszedł czas, kiedy jestem cicha, kiedy głównie słucham i czytam.
Chcę podzielić się czymś, co oprócz pogody wprawiło mnie w dobry nastrój. Znalazłam piękne zdanie – muszę je tutaj napisać – jest to cytat z Piramidy Terry Pratchetta: "Kłopot z życiem polega na tym, że nie ma okazji go przećwiczyć i od razu robi się to na poważnie." To takie prawdziwe i jednocześnie wcale jakoś mnie nie przygnębiło. Jak widać Facebook też może się do czegoś przydać :)
Chcę podzielić się czymś, co oprócz pogody wprawiło mnie w dobry nastrój. Znalazłam piękne zdanie – muszę je tutaj napisać – jest to cytat z Piramidy Terry Pratchetta: "Kłopot z życiem polega na tym, że nie ma okazji go przećwiczyć i od razu robi się to na poważnie." To takie prawdziwe i jednocześnie wcale jakoś mnie nie przygnębiło. Jak widać Facebook też może się do czegoś przydać :)
czwartek, 25 lutego 2010
Roztopy

I znowu błoto, brudny śnieg i wszędzie kałuże. Ale ja wiem, że potem przyjdzie wiosna. Kolejna, jak co roku, po zimie. A po wiośnie będzie lato i wakacje i znów wszyscy będą narzekać albo na upały albo na deszcz – jak zwykle, co roku… Kolej życia, rytm pór roku, narodziny, pierwszy krzyk, pierwszy krok, pierwsza miłość, pierwsze pąki na drzewach… To wszystko daje mi poczucie bezpieczeństwa – że jest coś trwałego, coś przewidywalnego, czego nie może tak łatwo zniszczyć wszechogarniająca mania szybkości i nowości. Lubię ten rytm, tę powtarzalność – jest jak muzyka, jak pieśń o prawdziwym życiu…
Akwarela "Roztopy" autorstwa Urszuli Okrasińskiej
wtorek, 23 lutego 2010
Dziennikarskie emocje
Naprawdę byłam zaskoczona, kiedy zauważyłam, że jedna, mała, z pozoru nic nie znacząca wiadomość pozostaje w zainteresowaniu tylu dziennikarzy, przeróżnych czasopism (i tylko jedno z nich to tzw. pisemko plotkarskie). Nigdy bym nie przypuszczała, że wieść o tym, że niejaka M.C. dostała od rodziców nowego psa, będzie newsem numer jeden w wielu poczytnych gazetach. Rozbawiła mnie też rozbieżność niektórych danych oraz ukryte uwagi i komentarze. Zaciekawił mnie też fakt, że artykuły tak bardzo różniły się podejściem emocjonalnym do całej historii. Pokusiłam się o analizę…
Gazeta nr jeden:
„Biały do białego
Nowy nabytek M.C., gwiazdy amerykańskiego serialu „Hannah Montana”, biały owczarek szwajcarski Mate spędza czas głównie na jej rękach. Miley chce wszędzie zabierać ze sobą 9-tygodniowego szczeniaczka podarowanego jej przez rodziców, póki nie urośnie i trudno go będzie nosić pod pachą. Mate budzi swoją panią o poranku, liżąc ją po policzku. W nowym domu ma też towarzystwo swoich pobratymców: należącej do M. białej suczki maltipoo Sophie i owczarka niemieckiego Teksa, którego właścicielem jest ojciec gwiazdy.”
Autor dostarcza wielu szczegółów, wydaje się być zdystansowany – choć można też wyczuć nić sympatii wobec bohaterki artykułu. Widać, że jest dobrze zorientowany w danych nt. psów w domu M.
Gazeta nr dwa:
„Nowa maskotka
Niedawno pisaliśmy o gwiazdce, znanej z serialu „Hannah Montana”, M.C., która na urodziny dostała maltankę Sophie. Zdziwiliśmy się, gdy zobaczyliśmy M. z nowym szczenięciem na rękach. Tym razem jest to także biały psiak, aczkolwiek dużo większy od Sophie. Co z niego wyrośnie, trudno przewidzieć. Zwłaszcza, że jego opiekunką jest niezbyt odpowiedzialna nastolatka. Skąd wzięła się duża puchata kulka na rękach gwiazdki i co się stało z Sophie? Będziemy śledzić tę sprawę!”
Tutaj autor wyraża daleko idącą agresję i krytykę wobec M. – wydaje się być psychopatycznym obrońcą praw czworonogów. Niektóre komentarze mogą wskazywać, że jest wyznawcą słynnego ostatnio hasła „rasowy=rodowody” – jestem ciekawa, na jakiej podstawie powątpiewa w rasowość Mate. Formułuje ostrzeżenie o zabarwieniu negatywnym oraz oskarżenie o pozbycie się poprzedniego szczeniaka.
Gazeta nr trzy:
„Słodki prezent
Idolka nastolatek M.C. pokazuje się wszędzie ze swoim ulubieńcem – owczarkiem szwajcarskim Mate’em. Dostała go rok temu od taty na 16 urodziny. Nie wypuszcza go z objęć nawet wtedy, gdy z młodszą siostrą N. idzie na zakupy. M. jest zachwycona, a psiak?”
Autor tego artykułu powinien chyba jeszcze popracować nad redagowaniem rzetelnych informacji – myli poprzedniego białego szczeniaka z obecnym – biorąc pod uwagę zamieszczone zdjęcia – jest kompletnym dyletantem, jeżeli chodzi o rasy psów. Trudno wyczuć jego emocje.
Gazeta nr jeden:
„Biały do białego
Nowy nabytek M.C., gwiazdy amerykańskiego serialu „Hannah Montana”, biały owczarek szwajcarski Mate spędza czas głównie na jej rękach. Miley chce wszędzie zabierać ze sobą 9-tygodniowego szczeniaczka podarowanego jej przez rodziców, póki nie urośnie i trudno go będzie nosić pod pachą. Mate budzi swoją panią o poranku, liżąc ją po policzku. W nowym domu ma też towarzystwo swoich pobratymców: należącej do M. białej suczki maltipoo Sophie i owczarka niemieckiego Teksa, którego właścicielem jest ojciec gwiazdy.”
Autor dostarcza wielu szczegółów, wydaje się być zdystansowany – choć można też wyczuć nić sympatii wobec bohaterki artykułu. Widać, że jest dobrze zorientowany w danych nt. psów w domu M.
Gazeta nr dwa:
„Nowa maskotka
Niedawno pisaliśmy o gwiazdce, znanej z serialu „Hannah Montana”, M.C., która na urodziny dostała maltankę Sophie. Zdziwiliśmy się, gdy zobaczyliśmy M. z nowym szczenięciem na rękach. Tym razem jest to także biały psiak, aczkolwiek dużo większy od Sophie. Co z niego wyrośnie, trudno przewidzieć. Zwłaszcza, że jego opiekunką jest niezbyt odpowiedzialna nastolatka. Skąd wzięła się duża puchata kulka na rękach gwiazdki i co się stało z Sophie? Będziemy śledzić tę sprawę!”
Tutaj autor wyraża daleko idącą agresję i krytykę wobec M. – wydaje się być psychopatycznym obrońcą praw czworonogów. Niektóre komentarze mogą wskazywać, że jest wyznawcą słynnego ostatnio hasła „rasowy=rodowody” – jestem ciekawa, na jakiej podstawie powątpiewa w rasowość Mate. Formułuje ostrzeżenie o zabarwieniu negatywnym oraz oskarżenie o pozbycie się poprzedniego szczeniaka.
Gazeta nr trzy:
„Słodki prezent
Idolka nastolatek M.C. pokazuje się wszędzie ze swoim ulubieńcem – owczarkiem szwajcarskim Mate’em. Dostała go rok temu od taty na 16 urodziny. Nie wypuszcza go z objęć nawet wtedy, gdy z młodszą siostrą N. idzie na zakupy. M. jest zachwycona, a psiak?”
Autor tego artykułu powinien chyba jeszcze popracować nad redagowaniem rzetelnych informacji – myli poprzedniego białego szczeniaka z obecnym – biorąc pod uwagę zamieszczone zdjęcia – jest kompletnym dyletantem, jeżeli chodzi o rasy psów. Trudno wyczuć jego emocje.
czwartek, 18 lutego 2010
Wiosna?

Kap, kap, kap za oknem. Chyba naprawdę nadchodzi wiosna. Co prawda zaspy śniegu jeszcze trzymają się mocno, ale za oknem już słychać rytmiczne pukanie rozpuszczających się sopli. Dni coraz dłuższe, ptaszki świergolą radośnie, powietrze już nie takie mroźne. Nabieram ochoty na sałatki, już nie myślę tak obsesyjnie o gorących rosołach i krupnikach ;). Z mojego psa lecą tony futra – jak ktoś chciałby na sweter (podobno niektórzy dziergają ubranka z sierści collie) – to mogę nazbierać kilka reklamówek :). W akwarium pojawiły się maleńkie rybki – stało się to już chyba naszym rodzinnym zwyczajem – po raz kolejny przynieśliśmy ze sklepu ciężarną samiczkę – tym razem rybkę :). Przyłączam się do apelu, obecnego na wielu blogach: zimo idź precz – my chcemy już witać wiosnę!
poniedziałek, 15 lutego 2010
Rano

Lubię moje poranne spacery z psem. Zwłaszcza teraz, kiedy wokół biało i cisza. Jedynie niecierpliwe ptaki wyczekują już wiosny i próbują ją wezwać tęsknym świergotem. Lubię ten czas, kiedy jestem ja i moje myśli, ja i śnieg, ja i Lassie, ja i przyroda wokół mnie. To tak niewiele, a jednak daje mi siłę na resztę dnia. Potem wracam do domu i zanim usiądę do komputera, parzę kawę, podgrzewam mleko i przelewam wszystko do mojego ukochanego niebieskiego kubka. Powoli rozwijam dzień…
środa, 10 lutego 2010
Proszę wstać, sąd idzie :)

„Dorośli nie są mądrzy; nie umieją korzystać ze swobody, którą mają. Tacy szczęśliwi, wszystko mogą kupić, wszystko im wolno, a zawsze o coś się złoszczą, o byle co krzyczą.
Dorośli nie wiedzą wszystkiego: często odpowiadają, aby zbyć, albo żartem, albo tak, że nie można zrozumieć; jeden mówi tak, drugi inaczej i nie wiadomo, kto mówi prawdę…
Oni nie są dobrzy. Rodzice dają dzieciom jeść, ale muszą dawać, bo byśmy umarli. Na nic dzieciom nie pozwalają, śmieją się, jak coś powiedzieć, i zamiast wytłumaczyć – umyślnie drażnią, żartują sobie. Są niesprawiedliwi, a jak ich kto oszuka, to mu wierzą. Lubią, żeby im się podlizywać. Jak są w dobrym humorze, wszystko wolno, ale jak źli, wszystko im przeszkadza.
Dorośli kłamią. To kłamstwo, że od cukierków robią się robaki, a jak nie jeść, to się Cyganie śnią, a jak się ogniem bawić, to się ryby łowi, a jak się nogami buja, to się diabła kołysze.
Oni nie dotrzymują słowa: obiecują, a potem zapominają albo się wykręcają, albo niby za karę nie pozwalają: i tak by nie pozwolili przecież.
Każą mówić prawdę, a jak powiedzieć, to się obrażają. Oni są fałszywi: w oczy mówią co innego, a za oczy co innego. Jak kogoś nie lubią, udają, że lubią. Ciągle tylko: „Proszę, dziękuję, przepraszam, kłaniam się”, myślałby kto, że naprawdę.” – Janusz Korczak – Jak kochać dziecko
Dorośli nie wiedzą wszystkiego: często odpowiadają, aby zbyć, albo żartem, albo tak, że nie można zrozumieć; jeden mówi tak, drugi inaczej i nie wiadomo, kto mówi prawdę…
Oni nie są dobrzy. Rodzice dają dzieciom jeść, ale muszą dawać, bo byśmy umarli. Na nic dzieciom nie pozwalają, śmieją się, jak coś powiedzieć, i zamiast wytłumaczyć – umyślnie drażnią, żartują sobie. Są niesprawiedliwi, a jak ich kto oszuka, to mu wierzą. Lubią, żeby im się podlizywać. Jak są w dobrym humorze, wszystko wolno, ale jak źli, wszystko im przeszkadza.
Dorośli kłamią. To kłamstwo, że od cukierków robią się robaki, a jak nie jeść, to się Cyganie śnią, a jak się ogniem bawić, to się ryby łowi, a jak się nogami buja, to się diabła kołysze.
Oni nie dotrzymują słowa: obiecują, a potem zapominają albo się wykręcają, albo niby za karę nie pozwalają: i tak by nie pozwolili przecież.
Każą mówić prawdę, a jak powiedzieć, to się obrażają. Oni są fałszywi: w oczy mówią co innego, a za oczy co innego. Jak kogoś nie lubią, udają, że lubią. Ciągle tylko: „Proszę, dziękuję, przepraszam, kłaniam się”, myślałby kto, że naprawdę.” – Janusz Korczak – Jak kochać dziecko
Foto by Beatrice Heydiri
niedziela, 7 lutego 2010
Oczekiwanie

W dzisiejszych czasach czekanie nie jest w modzie. Wszystko musi być tu i teraz, natychmiast. Niektórzy z nas być może też już zapomnieli, ja to jest, kiedy się czeka. Naszym dzieciom z pewnością czekać jest jeszcze trudniej – bo zewsząd otacza je kult natychmiastowej dostępności wszystkiego. A kiedy na coś trzeba czekać, staje się to mniej atrakcyjne. Od wielu miesięcy były prośby o akwarium i rybki – akwarium już jest, ale na rybki jeszcze za wcześnie. Na rybki trzeba zaczekać. Tak więc nasze dzieci ćwiczą się w czekaniu i w cierpliwości, a my uczymy się spokoju i opanowania, kiedy słyszymy po raz setny pytanie, kiedy będzie można wpuścić do akwarium rybki…
wtorek, 2 lutego 2010
Naczelny Rewolucjonista :)


Zainspirowana najnowszym wpisem na bardzo ciekawym blogu - kawowy.blogspot.com, odszukałam stronę, na której mogłam zapoznać się ze szczegółami tego bardzo odważnego projektu. Chodzi o The Journeys with Messiah – kolekcję zdjęć Michaela Belk, który na co dzień fotografuje modę, a tym razem stworzył cykl zdjęć, na których przedstawił swoją wizję Jezusa żyjącego w naszych czasach. Do zdjęć dołączony jest komentarz. Przejrzałam wszystkie zdjęcia i jestem naprawdę pod dużym wrażeniem, tego co zrobił M. Belk. Pokazał, że większość problemów, które dotyka nas obecnie, występowała już w zamierzchłych czasach, kiedy Jezus naprawdę chodził wśród ludzi i nauczał o tym, czym jest miłość, co jest tak naprawdę istotne w naszym życiu. A to dowodzi, że nauki Jezusa, zapisane w Biblii, nie straciły nic na aktualności, są wciąż do „zastosowania”. Wśród zdjęć dwa budzą we mnie szczególną refleksję, przydałoby się, żeby więcej osób je zobaczyło – świetnie ilustrują rzeczywistość, która nie zmieniła się od tylu setek lat. Podoba mi się też komentarz M. Belka, w którym autor próbuje nas przekonać, że Jezus pojawił się na ziemi, żeby rozpocząć wielką rewolucję dotyczącą naszego życia, a swoje słowa adresował do każdego człowieka, niezależnie od narodowości, pochodzenia, statusu majątkowego. Nie nauczał o podziałach między kościołami, nie zachęcał do sporów teologicznych i wojen „w imieniu Boga”. I tak jak w tamtych czasach, dzisiaj nadal wiele osób ma opaski na oczach, których nie chcą zdjąć lub nie wierzą, że mogą to zrobić. Najgorsze jest to, że wśród „ślepców” jest też wielu tych, którzy uważają się za przedstawicieli samego Jezusa na ziemi…
http://www.thejourneysproject.com/Gallery.aspx
http://www.thejourneysproject.com/Gallery.aspx
wspaniały film, ukazujący poszczególne fotografie „live”
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)


