
Gniew… Smak huraganu emocji, którego czasem nie można opanować… Sprzeciw wobec tego, co nas boli… Złość i żal, gdy ktoś nas zawiedzie… Odwieczny problem całej ludzkości… Czy należy i warto go tłumić? Dla dobra innych, z uwagi na szacunek dla starszych, w związku z oczekiwaniami najbliższych… Są ludzie, którzy nie mają problemów z okazywaniem gniewu – nie patrząc na konwenanse jak walec jadą i ranią. Inni ściskają go w sobie, a potem żałują, że nie mieli wystarczająco dużo odwagi, by pokazać go światu… Niektórzy bardzo chcą widzieć nas pokornymi, zgadzającymi się na wszystko. Próbują przekonać, że ta cała szarpanina nie ma sensu… A może to zdrowe – może to słuszne? Akceptować to co nas spotyka ze spokojem i szukać w naszych doświadczeniach ukrytych przekazów. Lecz czy w ten sposób nie zabijamy trochę nas samych? Zawsze fascynowała mnie postać Hioba – jego walka, dialog z Bogiem. To że wciąż pytał i szukał sensu w swojej historii, że nie poddał się krytyce „przyjaciół” i nie zaczął szukać winy w sobie… Hiob nie dał się zamknąć w czarnym lochu depresji… Nie pozwolił, żeby wszystkie nieszczęścia, które go spotkały, zepchnęły go z przerażającym wrzaskiem aż na samo dno. Światło dla siebie widział cały czas, nawet kiedy wydawało się już ledwo tlącym się płomieniem… Choć przecież tak łatwo jest ulec myślom, które jak czarne ptaki na ponurym niebie zataczają koła coraz niżej nad naszymi głowami… Tak łatwo jest odpuścić i dać się porwać lodowatej fali rozpaczy. I tak trudno jest potem wstać i z odwagą spojrzeć w twarz otaczającej nas rzeczywistości…

Hiob zaufał. Bo tak kochał Boga. :)
OdpowiedzUsuńDeszczowa Mia