
Ostatnio dowiedziałam się, że ulubionym sposobem spędzania czasu naszych dzieci z nami to: zabawa klockami Lego, spacery z psem i wspólne wyprawy na kawę i lody. Okazało się, że cudowanie i wymyślanie edukacyjnych zabaw, zabieranie dzieci w „specjalne” miejsca oraz inne kosztowne sposoby zabawiania naszych pociech tak naprawdę nie są wg nich czymś atrakcyjnym i pożądanym.
Wydaje mi się czasem, że narzucany w obecnym świecie wzór „właściwego” rodzicielstwa sprowadzony jest przede wszystkim do zapewnienia dziecku odpowiedniego startu w dalsze życie (czytaj: wybranie mu szkoły z bardzo dobrymi wynikami z testów), kupowania modnych ubrań we „właściwych” sklepach, podstawiania mu pod nos wciąż coraz nowszych i „lepszych” zabawek edukacyjnych. W codziennym pędzie brakuje już czasu na zwykłe bycie ze sobą, bo trzeba odebrać dziecko ze szkoły i zawieźć na zajęcia (baletu, tenisa, jazdy konnej, karate, angielskiego, francuskiego – właściwe podkreślić). Potem szybko do domu, bo przecież lekcje nieodrobione. Nie ma nudy – nuda jest zabroniona. Stymulacja, edukacja, wzmacnianie, rozwijanie, zajęcia dodatkowe… Wpadamy razem z naszymi pociechami w ten kołowrotek, a może to raczej one razem z nami – trochę z obawy, żeby nie były „gorsze” w porównaniu z rówieśnikami, których rodzice mają już w pełni zaplanowaną przyszłość dla swego potomka. A gdzie czas na kreatywność dziecka? Gdzie przestrzeń na jego pomysły i jego plany życiowe?
Wydaje mi się czasem, że narzucany w obecnym świecie wzór „właściwego” rodzicielstwa sprowadzony jest przede wszystkim do zapewnienia dziecku odpowiedniego startu w dalsze życie (czytaj: wybranie mu szkoły z bardzo dobrymi wynikami z testów), kupowania modnych ubrań we „właściwych” sklepach, podstawiania mu pod nos wciąż coraz nowszych i „lepszych” zabawek edukacyjnych. W codziennym pędzie brakuje już czasu na zwykłe bycie ze sobą, bo trzeba odebrać dziecko ze szkoły i zawieźć na zajęcia (baletu, tenisa, jazdy konnej, karate, angielskiego, francuskiego – właściwe podkreślić). Potem szybko do domu, bo przecież lekcje nieodrobione. Nie ma nudy – nuda jest zabroniona. Stymulacja, edukacja, wzmacnianie, rozwijanie, zajęcia dodatkowe… Wpadamy razem z naszymi pociechami w ten kołowrotek, a może to raczej one razem z nami – trochę z obawy, żeby nie były „gorsze” w porównaniu z rówieśnikami, których rodzice mają już w pełni zaplanowaną przyszłość dla swego potomka. A gdzie czas na kreatywność dziecka? Gdzie przestrzeń na jego pomysły i jego plany życiowe?
Może warto czasem „odpuścić”? Pozwolić im na „dawne” dziecięce zabawy, nie zawsze edukacyjne w dzisiejszym rozumieniu? Może warto dać im więcej wolności?
Mówimy często, że potrzebujemy tzw. świętego spokoju – a może nasze dzieci też tego potrzebują? :)
Foto by Beatrice Heydiri

Dzieci maja dzisiaj pelno zajec a czasu wolnego zbyt malo, nawet weekendy sa zajete. Moze jestem starej daty ale tez uwazam, ze wolny czas z rodzicami lub z samym soba jest bardzo wazny...
OdpowiedzUsuńFajnie, ze znowu jestes... :-) Pozdrawiam. M
Ja cały czas jestem, tylko czasem zamieniam się w "obserwatora" ;)
OdpowiedzUsuńPodpisuję się pod tym postem obiema rękami. Pamiętam jeszcze ze studiów taki specjalny projekt w Stanach, gdzie dzieci podczas zajęć miały okazję ... bawić się błotem. Specjalny program, bo brak tego co naturalne. U nas też to się zaczyna. A nadmiar jest gorszy niż umiar. A nuda bywa twórcza etc.
OdpowiedzUsuńMoje dzieci na przekór stymulacji spędzają ostatnio czas na podwórku. I są bardzo zadowolone z tego powodu :-)
Mam nadzieję, ze już masz się lepiej po ostatnich przeżyciach. Pozdrawiam. a.
I mam nadzieję, że doszło wreszcie do Ciebie zaproszenie na bloga. Miałam trochę kłopotów technicznych ;-) Ale już powinno być ok. Zapraszam serdecznie. Pozdrawiam. a.
OdpowiedzUsuńZygza - ja myślę, że gdyby mojego Antka wpuścić do takiego błota... to byłby pewnie najszczęśliwszym dzieckiem na świecie :)))))
OdpowiedzUsuńNiestety nie dostałam zaproszenia :( Pisałam maila z prośbą o dostęp.
Ja również odczuwam pewien opór materii, jeśli usiłuję narzucić zabawy edukacyjne. Ku mojej uciesze ten opór bardzo szybko znika i po pewnym czasie dzieci przyznają, że było bardzo fajnie. Moim zdaniem zwykłe pójście na lody, oczywiście powinno być, ale z pewnością nie może zastąpić nauki, i misji jaką sobie narzucamy. Dzieci rozumieją to dopiero w dorosłości.
OdpowiedzUsuńMota - nauka nauką, a lody lodami - myślę, że niczego nie powinno zabraknąć... Poza tym zwykłe wyjście na lody może zamienić się w fajną, wartościową rozmowę z dzieckiem - która ma szansę zaprocentować w przyszłości :) Zresztą, edukacja moich dzieci nie jest mi obca - w końcu Antek poszedł do przedszkola późno i wcześniej to ja byłam panią "przedszkolanką", o Zosi i naszych wspólnych godzinach "nauki" to już nawet nie wspominam... ;)
OdpowiedzUsuńJa zaś uważam, że wciskanie dzieciom na siłę zajęć to jakieś zaprzeczenie relacji rodzic<>dziecko. Uważam że o wiele zdrowsze jest znalezienie takiej formy 'edukacji', która sama z siebie będzie dla dziecka interesująca. Np. kiedyś zrobiłem eksperyment bardzo naukowy - wziąłem jajko, zwykłe, surowe. Poprosiłem dzieci, żeby koniecznie obserwowały co się wydarzy i... jajko podrzuciłem w górę i... pozwoliłem upaść na ziemię :D rozbryzgało się zawodowo :) celem eksperymentu było sprawdzenie czy grawitacja dzisiaj działa ;)
OdpowiedzUsuńGdybym na sile chcial dzieciom truć o grawitacji to pewnie uzyskałbym efekt o wiele mizerniejszy ;)
Tak ze edukacja - owszem, ale TYLKO przez zabawę, no i w zdrowych, małych, lekko przyswajalnych dawkach.
Dajmy dzieciom przedewszystkim być dziećmi ;)