piątek, 28 maja 2010

Kamiennie


Mam ostatnio wrażenie, że zastygłam, jak ta kamienna rzeźba. Jestem zmęczona i jakby wyjałowiona. Z chęcią posiedziałabym sobie gdzieś i popatrzyłabym na ludzi, tak po prostu – kontemplacja przechodniów. A potem z kamiennej postaci zmieniłabym się w energetyczną, czującą istotę.

sobota, 22 maja 2010

Żywioły...

Dzisiaj nie będę pisać zbyt wiele… Zresztą trudno mi właściwie ubrać w słowa, to co czuję. Po raz kolejny przekonałam się jak wielka jest potęga natury, a zwłaszcza jednego z żywiołów, którym jest oczywiście woda. Mieszkamy bardzo blisko rzeczki, praktycznie tuż za wałem przeciwpowodziowym. Osiedle, na którym mieszkam, od kilku dni przygotowuje się do ewentualnej walki o nasz wspólny dom - bez błysku fleszy i obecności reporterów. Niech zdjęcia oddadzą atmosferę tych chwil...






Dopisek po kilku godzinach

Mieszkańcy całego osiedla pracują razem – sypiemy piach do worków, przenosimy je, układamy w zapory. Zapowiada się ciężka noc…

Dopisek po kilku dniach

Sytuacja unormowała się, zalanie wodą z rzeczki już nam raczej nie grozi. Teraz czekamy na pomoc strażaków przy odpompowaniu stojącej wody. Cieszę się, że mieszkam razem z ludźmi, którzy bez wahania poświęcili swój czas i energię na ratowanie wspólnego dobra. Bardzo satysfakcjonujące było też poczucie wspólnoty i jedności podczas akcji obrony wału i osiedla. Jak widać nawet z takiej sytuacji da się wyciągnąć pozytywy ;).

niedziela, 16 maja 2010

O pewnej przyjemności...


„Luksus niekoniecznie jest przyjemnością, ale przyjemność jest zawsze luksusem.” (Francis Picabia)

Niektórzy mają trudności, żeby pozwolić sobie na przyjemność – ja nie mam. Potrafię kupić jakąś rzecz, która jest najzwyczajniej ładna, która powoduje, że samo patrzenie na nią mnie odpręża. Tak było z pięknym emaliowanym garnkiem dekorowanym w rysunki ziół – nie był koniecznie potrzebny, ale był taki, że nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zabrać go do domu. Używam go często, gotuję w nim najczęściej zupę – akurat rozmiar idealny. Gotowanie zup stało się dla mnie wielką przyjemnością, tak samo jak mycie tego garnka, patrzenie na niego. Podobnie było z porcelanową filiżanką, która oprócz estetycznych walorów, jest przypomnieniem zakończenia z sukcesem pewnego procesu w moim życiu.
Dzisiaj kupiłam album o Francji, tak naprawdę do niczego nie potrzebny, spokojnie mogłabym się bez niego obejść. A jednak już wstępna lektura i pierwsze przejrzenie fotografii uświadomiły mi, że będzie to szczególna pozycja na mojej półce, do której będę często wracać po „ukojenie”. Tak, właśnie tak mogłabym nazwać uczucie, które pojawia się, gdy patrzę na zdjęcia, przekładam kolejne kartki, czytam znakomite, bezpretensjonalne teksty autorstwa Francois D’Humieres. Album inny niż większość tych, które dotąd widywałam. Ukazujący trochę inną Francję niż zazwyczaj – bo ujrzeć można i gęś łażącą po podwórku, baskijskiego pasterza w czarnym berecie, radosne dzieciaki bawiące się na plaży na wydmie Pyla, a także ludzi siedzących przy stolikach Le Cafe de France w Isle-sur-la-Sorgue.

Życie nie musi składać się tylko z chwil udręki, ciężkiej pracy i obowiązku. Można w nim zrobić miejsce na coś, co nie jest ani praktyczne, ani potrzebne – jest po prostu ładne i swoim pięknem sprawia nam radość.

czwartek, 13 maja 2010

Akcja 10 zdjęcie


Zachęcona pięknymi zdjęciami moich koleżanek-blogowiczek postanowiłam wziąć udział w akcji „10 zdjęcie”, która polega na umieszczeniu na swoim blogu dziesiątego zdjęcia z naszych archiwów fotograficznych. Moją przygodę z fotografią zaczęłam dosyć dawno, jednak wtedy nie było cyfrówek, nie pamiętam też za bardzo, które zdjęcia były pierwsze – musiałabym je skanować, ucierpiałaby jakość. Zamieszczam więc zdjęcie z naszego komputerowego archiwum – jestem pewna, że nie jest to tak naprawdę dziesiąte zdjęcie zrobione aparatem cyfrowym, ale z ocalonych danych na komputerze – tak.
Powstało w marcu 2003 roku, kiedy razem z naszym dwuletnim wówczas synkiem pojechaliśmy na Wystawę Motyli, aby uświetnić w ten sposób kolejną rocznicę jego urodzin. Był to wyjątkowy czas, który cała nasza trójka będzie długo pamiętała. Wielka sala, gdzie latało mnóstwo pięknych, kolorowych motyli, zapachy i wilgotność powietrza niczym w amazońskiej dżungli - wszystko to zrobiło na nas wielkie wrażenie. Wtedy też po raz pierwszy w życiu zobaczyłam motyla spijającego słodki nektar z pokrojonych bananów i pomarańczy, ustawionych w małych miseczkach. Oprócz motyli mieliśmy okazję oglądać też inne owady, w tym modliszkę, która została uwieczniona na powyższym zdjęciu.

Ciekawy eksperyment to „10 zdjęcie” – miałam okazję obejrzeć kilka katalogów z 2003 roku, przypomniały mi się niektóre chwile z tamtych czasów. Spojrzałam na nie inaczej, niż patrzyłam kiedyś, tuż po skopiowaniu z karty do komputera. Zachęcam innych – nawet osoby, które nie prowadzą bloga, może „wycieczka do przeszłości” pomoże Wam coś zrozumieć z perspektywy czasu?

środa, 12 maja 2010

Kiedyś


Kiedyś uszkodzone buty oddawało się do szewca. Pościel zanosiło się do magla. Zepsuty telewizor naprawiało się u pana Złotej Rączki. Warzywa i owoce kupowało się na targu lub warzywniaku. Pieczywo u piekarza. Po świeże wędliny i mięso biegaliśmy do mięsnego, a pierwsze perfumy i kremy kupowałyśmy za oszczędzane przez długi czas monety z rozbitej świnki skarbonki. Nie można też zapomnieć o pasmanteriach, gdzie można było znaleźć wszystkie potrzebne materiały i dodatki, które potem mama czarodziejka zamieniała w cudowny sposób w kreację zapierającą dech w piersiach. Odwiedzając te wszystkie miejsca można było liczyć na najczęściej miłą obsługę, a przede wszystkim ludzki stosunek do klienta. Można było pogadać, pośmiać się, ponarzekać na kartki, na pogodę…
Dzisiaj w erze supermarketów i galerii handlowych ściśnięci w tłumie bezimiennych ludzi z wózkami, tracimy czas na przemierzanie alejek z wielkimi regałami. Ludzie jak w transie, jak na głodzie narkotycznym upychają w wózkach ogromne ilości zakupów.
Kto oddaje dzisiaj buty do szewca? Kto biega z pościelą do magla? Kiedy coś się zepsuje, to ląduje w koszu na śmieci. Mało kto ceruje dzisiaj ubrania, naszywa łatki, reperuje uszkodzone sprzęty – przecież łatwiej wyrzucić, łatwiej i przyjemniej kupić nowy, „lepszy” model. Przecież jesteśmy tego „warci”. A ci, którzy nie wyrzucają tak szybko, starają się naprawić, zeszyć, zacerować uznawani są przez większość za dziwaków i skąpców.
W moim mieście niestety nie ma szewca, a przynajmniej ja go jeszcze nie znalazłam. Nie ma też pasmanterii i magla chyba też nie ma. Na szczęście mamy sklepy mięsne, mamy piekarnie. A przede wszystkim mamy targ, w każdą środę i sobotę. Jest to miejsce, gdzie można kupić praktycznie wszystko, a najważniejsze, że można tam spotkać „prawdziwych” sprzedawców, którzy jednocześnie najczęściej są wytwórcami oferowanych towarów. Babcia w chustce na głowie, troszcząca się o swoje kury, sprzedaje jajka z wiklinowego koszyka. Pan z twarzą ogorzałą, pomarszczoną od słońca i rękami zniszczonymi przez pracę fizyczną waży ziemniaki, pomidory, zachwala swoje jabłka. Inny mężczyzna ma w swojej ofercie mleko prosto od krowy i esencjonalny, gęsty sok malinowy w szklanych butelkach. Autentyczny świat, już trochę zapomniany i jak często lekceważony. I tak czasem myślę, ile czasu jeszcze potrzeba, żeby ludzie zauważyli, że są niewolnikami narzuconego im „nowoczesnego” stylu życia, gdzie próżno szukać miejsca na indywidualność, piękno i jakość...


Na zdjęciu kompozycja warzywno-kwiatowa – Dożynki 2009 Habdzin

piątek, 7 maja 2010

Noc


Przeraża mnie czasem, jak szybko płynie czas, jak mi przecieka przez palce. W głowie wciąż tyle pomysłów, tyle książek czeka na półce na przeczytanie, tyle filmów na obejrzenie. W szufladzie leży bawełniana chustka, którą miałam ozdobić szydełkiem – miałam stworzyć małe, oryginalne dzieło sztuki, a tymczasem nawet nie doszłam do połowy jednego boku i już zabrakło mi czasu… a potem i chęci. Tak bardzo chciałabym móc rozciągnąć dobę lub zatrzymać na chwilę wskazówki zegara. Mam jednak świadomość, że nie jest to możliwe. I myślę, że nie warto tak się szarpać, tak próbować walczyć z upływem czasu – i tak nic nie zmienię, nie zdołam wykonać wszystkich powstałych w umyśle zamierzeń. Być wciąż w pełni dla wszystkich, a tak mało dla siebie. Pozostaje mi więc wsłuchać się w ciszę nocy, miarowe oddechy śpiących dzieci i cichutkie tik tak zegara. Może dobry anioł ukołysze mnie dzisiaj do snu?

czwartek, 6 maja 2010

What a day for a daydream...


Kilka dni temu przeczytałam sobie moje posty z ostatnich tygodni. I jestem zdziwiona – czy to na pewno ja? Czy nie uległam za bardzo inspiracji innymi blogami? W każdym razie stwierdzam, że muszę chyba zawrócić z dróżki, w którą skręciłam, bo idąc nią czuję się trochę nieswojo…
To tak na wstępie – bo sam post ma być o czymś innym.

Zadziwiające jak większości kobiet potrzebne są kosmetyki do tego, żeby poczuć się lepiej, atrakcyjniej. Czyżby szminka, tusz do rzęs były nieodzownymi atrybutami kobiecego piękna? Byłam ostatnio w perfumerii i nabrałam ochoty na nową szminkę. Poprosiłam miłą panią o pomoc w doborze. Pani zaproponowała mi odmianę – odcień, którym dotąd raczej nie malowałam ust – swego rodzaju wyłom w moich dotychczasowych przyzwyczajeniach i przekonaniach. Wiedząc, że może to być marketingowy chwyt wahałam się – ale w końcu zaryzykowałam i zaufałam drugiej kobiecie. Po reakcjach moich najbliższych zorientowałam się, że to był zwrot w dobrą stronę. Teraz malując usta, patrzę w lustro i czuję się naprawdę dobrze, robię miny do swego odbicia w lustrze, uśmiecham się i aż mi się chce zagwizdać jak Vanessa P. w najnowszej reklamie Rouge Coco :).


wtorek, 4 maja 2010

To był maj...


Lubię ten czas, kiedy kwitną owocowe drzewa. Kiedy wiosna jest już zadomowiona, a nas odurza słodki zapach białych i różowych kwiatów. I nie wiem, czy to jest jakieś wspomnienie z dawnych, bardzo dziecięcych czasów, czy może powrót do pięknego snu, a może tak wg mnie wyglądałby raj – gdzieś tam wewnątrz mnie kryje się obraz mnie samej wychodzącej rankiem do ogrodu, kiedy jeszcze cały dom śpi, ale przyroda wokół mnie już nie. Słońce ciepłymi promykami muska moją twarz, na trawie lśni rosa. A ja wdycham ten zapach pogodnego poranka, kwitnących kwiatów, słyszę delikatny śpiew ptaków. I jest mi tak dobrze, tak słodko…

poniedziałek, 3 maja 2010

Kiedy słabość staje się największą siłą...


To co proste jest piękne, jest zrozumiałe. Jest wartościowe. Nie rozumiem, czemu prostota przesłania filmu, książki, dzieła sztuki jest traktowana często przez wielu jako wada? Im dzieło bardziej skomplikowane, im trudniejsze w odbiorze - tym jest bardziej „wartościowe”? Lubię filmy i książki dla dzieci – oczywiście nie wszystkie – to co mnie najbardziej ujmuje w tych historiach to właśnie ich prostota i jasność przekazu. Nie jest prawdą, że wszystkie pozycje kierowane do dzieci, są naiwne i nierealne. Wiele z nich opowiada o prawdziwym życiu, a to że ujęte są w baśniowej formule, to jest ich zaletą – nie są nudne, mogą fascynować młodego odbiorcę. Mówią dużo o emocjach, o relacjach, o różnych postawach życiowych i o tym, co może być owocem określonych decyzji podejmowanych przez każdego z nas.

Kiedyś ktoś napisał, że zrobić dobry film dla dzieci nie jest łatwo, bo dziecko jest najbardziej wymagającym widzem. Nie wstydźmy się oglądać filmów z dziećmi, czytać razem z nimi książek – to naprawdę nie jest żadną „ujmą” :).


Powyżej kadr z filmu „Jak wytresować smoka” - prawie cała nasza rodzina – zwłaszcza męska część – pozostaje ostatnio pod urokiem tego cudownego filmu.