
Kiedyś uszkodzone buty oddawało się do szewca. Pościel zanosiło się do magla. Zepsuty telewizor naprawiało się u pana Złotej Rączki. Warzywa i owoce kupowało się na targu lub warzywniaku. Pieczywo u piekarza. Po świeże wędliny i mięso biegaliśmy do mięsnego, a pierwsze perfumy i kremy kupowałyśmy za oszczędzane przez długi czas monety z rozbitej świnki skarbonki. Nie można też zapomnieć o pasmanteriach, gdzie można było znaleźć wszystkie potrzebne materiały i dodatki, które potem mama czarodziejka zamieniała w cudowny sposób w kreację zapierającą dech w piersiach. Odwiedzając te wszystkie miejsca można było liczyć na najczęściej miłą obsługę, a przede wszystkim ludzki stosunek do klienta. Można było pogadać, pośmiać się, ponarzekać na kartki, na pogodę…
Dzisiaj w erze supermarketów i galerii handlowych ściśnięci w tłumie bezimiennych ludzi z wózkami, tracimy czas na przemierzanie alejek z wielkimi regałami. Ludzie jak w transie, jak na głodzie narkotycznym upychają w wózkach ogromne ilości zakupów.
Kto oddaje dzisiaj buty do szewca? Kto biega z pościelą do magla? Kiedy coś się zepsuje, to ląduje w koszu na śmieci. Mało kto ceruje dzisiaj ubrania, naszywa łatki, reperuje uszkodzone sprzęty – przecież łatwiej wyrzucić, łatwiej i przyjemniej kupić nowy, „lepszy” model. Przecież jesteśmy tego „warci”. A ci, którzy nie wyrzucają tak szybko, starają się naprawić, zeszyć, zacerować uznawani są przez większość za dziwaków i skąpców.
W moim mieście niestety nie ma szewca, a przynajmniej ja go jeszcze nie znalazłam. Nie ma też pasmanterii i magla chyba też nie ma. Na szczęście mamy sklepy mięsne, mamy piekarnie. A przede wszystkim mamy targ, w każdą środę i sobotę. Jest to miejsce, gdzie można kupić praktycznie wszystko, a najważniejsze, że można tam spotkać „prawdziwych” sprzedawców, którzy jednocześnie najczęściej są wytwórcami oferowanych towarów. Babcia w chustce na głowie, troszcząca się o swoje kury, sprzedaje jajka z wiklinowego koszyka. Pan z twarzą ogorzałą, pomarszczoną od słońca i rękami zniszczonymi przez pracę fizyczną waży ziemniaki, pomidory, zachwala swoje jabłka. Inny mężczyzna ma w swojej ofercie mleko prosto od krowy i esencjonalny, gęsty sok malinowy w szklanych butelkach. Autentyczny świat, już trochę zapomniany i jak często lekceważony. I tak czasem myślę, ile czasu jeszcze potrzeba, żeby ludzie zauważyli, że są niewolnikami narzuconego im „nowoczesnego” stylu życia, gdzie próżno szukać miejsca na indywidualność, piękno i jakość...
Na zdjęciu kompozycja warzywno-kwiatowa – Dożynki 2009 Habdzin