piątek, 25 czerwca 2010

Już za parę dni, za dni parę...


I nadeszły wreszcie upragnione wakacje. Wymarzone, wytęsknione – przynajmniej przez moje dzieci. Muszę przyznać, że ja również cieszę się, że skończyła się szkoła. Ja, jako rodzic żywego i nie zawsze „posłusznego” chłopca nie mogłam się doczekać, kiedy przyjdzie ten czas… Być może niektórzy pamiętają świetny serial „Podróż za jeden uśmiech”, który telewizja emitowała w każde wakacje – mój syn na pewno nie jest Dudusiem, dodam więcej – ma wiele wspólnego z Poldkiem – ci którzy film i Poldka kojarzą, będą wiedzieć o co chodzi… Za parę dni wyjeżdżamy na wakacje. Mam nadzieję, że pogoda nie będzie kapryśna, a nam uda się odetchnąć i zapomnieć na chwilę o wszystkich codziennych obowiązkach.

Czasem chciałabym być znowu małą dziewczynką, która wyjeżdża do babci na wakacje, podczas których może poczuć znajomy zapach sosnowego płynu do kąpieli z babcinej łazienki, przypomnieć sobie smak słodkich truskawek i malin zrywanych prosto z krzaczka. Chciałabym znowu jeździć z dziadkiem na niemalże rytualne „wyprawy” po wyczekiwany, kolejny numer „Świata Młodych”. Poznawać nowych przyjaciół na wczasach FWP. Bawić się z Piotrkiem i Pawłem w Czterech Pancernych. I wierzyć, że po wakacjach zacznie się nowa, niesamowita przygoda mojego życia...

http://www.youtube.com/watch?v=9dpR7Hl29xE

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Nowy rozdział


Za mną tydzień pełen emocji. Od niepewności, obawy, poprzez złość, bezsilność, na wzruszeniu i wdzięczności skończywszy… Wiele się działo. Dużo rozmów. Powróciło wiele wspomnień, niekoniecznie przyjemnych. Zamknęliśmy pewne rozdziały w naszym życiu, otworzyły się nowe możliwości. „Odchorowałam” to kilkudniowym bólem głowy. Na szczęście wychodzę „na prostą”… By odpocząć czytam wspomnienia – co w moim przypadku jest dosyć rzadkim przypadkiem, gdyż tego rodzaju literatura nie należy do moich ulubionych gatunków. Jednak pani Dorota Sumińska pisze z tak dużym wdziękiem i ujmującą szczerością o swoim życiu, o barwnych przodkach, a przede wszystkim o zwierzętach, które otaczały ją od urodzenia, że nie potrafiłam się oprzeć. Znajduję w tej lekturze wszystko, czego teraz mi potrzeba. Z jednej strony opis zwykłego życia jednej z polskich rodzin, pełen historii radosnych, ale też smutnych, ukazujących jak trudne i przykre potrafią być koleje ludzkiego żywota. Nie można jednak odmówić też pani Dorocie tego, że wzrastała w otoczeniu niezwykłych ludzi, a niektóre jej przygody z pewnością mogą być przedmiotem zazdrości wielu osób, zwłaszcza tych, którym miłość do zwierząt wszelakiej maści nie jest uczuciem obcym. Wspaniała lektura, polecam szczególnie na wakacje.

środa, 9 czerwca 2010

Nimfy są wśród nas :)


Pewna blogerka zainspirowała mnie swoim „różanym” postem :). Zrobiłam zdjęcie pięknej, rozwiniętej peonii, która stoi w wazonie na moim oknie. Od kilku dni urzeka mnie swoim wyglądem i zapachem. Wciąż ze zdumieniem obserwuję, jak z maleńkich kuleczek peonie rozwijają się w przepiękne, bujne kwiaty.

Podobno łacińska nazwa - Paeonia - to tak naprawdę nawiązanie do historii o urodziwej nimfie, adorowanej przez greckich bogów. Na swoje nieszczęście Paeonia została przemieniona w kwiat przez jedną z zazdrosnych bogiń. Czy jest to prawdą, tego nie wiem – jednak to co jest pewne – to uroda peonii i jej magiczny zapach. Bez tych kwiatów wiosna straciłaby na swej cudowności…

Kiedy patrzę na rozwijające się pąki peonii, to tak naprawdę przypomina mi się ten cudowny czas, kiedy rozpoczęłam swoje samodzielne życie. Zbiegło się to akurat z czasem wiosennym – „czasem peonii”, kiedy właśnie te kwiaty towarzyszyły mi w urządzaniu mojego pierwszego mieszkania, nauce bycia samemu ze sobą. Jakiś czas później do mojego „królestwa” dołączył Mężczyzna Mego Życia i wtedy peonie zastąpione zostały przez inne kwiaty… ale to już całkiem inna historia... :)

wtorek, 8 czerwca 2010

Rodzinna cukiernia


Parę dni temu chcąc wcielić w życie kolejne, utopijne wg niektórych, zalecenia Toma Hodgkinsona z jego książki „Jak być wolnym” upiekliśmy razem babeczki. W zabawie brała udział cała rodzina. Każdy miał jakiś wkład, ten odmierzał składniki, drugi mieszał ciasto, kolejna osoba rozkładała papierowe foremki na blaszce. Trzeba było nałożyć ciasto do foremek, pilnować, żeby nie przypiekło się za bardzo, udekorować babeczki. Na koniec zrobiliśmy sesję fotograficzną, żeby uwiecznić nasze dzieło i… udaliśmy się z naszymi wypiekami do znajomych.

Przed nami jeszcze mnóstwo wyzwań i okazji do spontanicznej zabawy, interakcji. Tyle różnych możliwości prowadzenia prostego życia, gdzie królować będą radość i miłość. W końcu kiedyś trzeba zacząć odzyskiwać utracone swobody – jak nie teraz, to kiedy?

czwartek, 3 czerwca 2010

Poleńmy się razem!


Ostatnio dowiedziałam się, że ulubionym sposobem spędzania czasu naszych dzieci z nami to: zabawa klockami Lego, spacery z psem i wspólne wyprawy na kawę i lody. Okazało się, że cudowanie i wymyślanie edukacyjnych zabaw, zabieranie dzieci w „specjalne” miejsca oraz inne kosztowne sposoby zabawiania naszych pociech tak naprawdę nie są wg nich czymś atrakcyjnym i pożądanym.
Wydaje mi się czasem, że narzucany w obecnym świecie wzór „właściwego” rodzicielstwa sprowadzony jest przede wszystkim do zapewnienia dziecku odpowiedniego startu w dalsze życie (czytaj: wybranie mu szkoły z bardzo dobrymi wynikami z testów), kupowania modnych ubrań we „właściwych” sklepach, podstawiania mu pod nos wciąż coraz nowszych i „lepszych” zabawek edukacyjnych. W codziennym pędzie brakuje już czasu na zwykłe bycie ze sobą, bo trzeba odebrać dziecko ze szkoły i zawieźć na zajęcia (baletu, tenisa, jazdy konnej, karate, angielskiego, francuskiego – właściwe podkreślić). Potem szybko do domu, bo przecież lekcje nieodrobione. Nie ma nudy – nuda jest zabroniona. Stymulacja, edukacja, wzmacnianie, rozwijanie, zajęcia dodatkowe… Wpadamy razem z naszymi pociechami w ten kołowrotek, a może to raczej one razem z nami – trochę z obawy, żeby nie były „gorsze” w porównaniu z rówieśnikami, których rodzice mają już w pełni zaplanowaną przyszłość dla swego potomka. A gdzie czas na kreatywność dziecka? Gdzie przestrzeń na jego pomysły i jego plany życiowe?
Może warto czasem „odpuścić”? Pozwolić im na „dawne” dziecięce zabawy, nie zawsze edukacyjne w dzisiejszym rozumieniu? Może warto dać im więcej wolności?
Mówimy często, że potrzebujemy tzw. świętego spokoju – a może nasze dzieci też tego potrzebują? :)


Foto by Beatrice Heydiri