środa, 27 stycznia 2010

Romantic blue


Ten tydzień jest trudny… Czekam na jego koniec. Wczoraj wieczorem dla relaksu obejrzałam film „Dumę i uprzedzenie” wg powieści Jane Austen – wyreżyserowany przez świetnego Joe Wright z Keirą Knightley w roli Elisabeth. Zachwyciłam się przede wszystkim pięknymi zdjęciami, malarskim ujęciem zarówno wnętrz jak i scen pokazanych na łonie natury. Największe i niezapomniane wrażenie zrobił na mnie dom państwa Bennetów w rzeczywistości będący domostwem o nazwie Groombridge Place w hrabstwie Kent. Te piękne, przecierane lazurowe ściany mam wciąż przed oczami :) Z chęcią urządziłabym w ten sposób swój wiejski domek – gdybym taki posiadała. Kto oglądał film, ten będzie wiedział, co mnie urzekło. A kto nie oglądał, niech koniecznie obejrzy – zwłaszcza gdy nie jest obojętny na piękno – nie tylko ludzkich charakterów…


wtorek, 19 stycznia 2010

Czy ma ktoś hamulec??


„Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam
Na pierwszej stacji, teraz, tu!
Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, bo wysiadam
Przez życie nie chcę gnać bez tchu

Jak w kołowrotku bezwolnie się kręcę
Gubiąc wątek i dni
A jakiś bies wciąż powtarza mi: prędzej!
A życie przecież po to jest, żeby pożyć
By spytać siebie: mieć czy być
No życie przecież po to jest, żeby pożyć
Nim w kołowrotku pęknie nić

Niech ktoś zatrzyma wreszcie świat, ja wysiadam
Na pierwszej stacji, teraz, tu!
Już nie chcę z nikim ścigać się, z sił opadam
Przez życie nie chcę gnać bez tchu

Będę tracić czas, szukać dobrych gwiazd
Gapić się na dziury w niebie
Jak najdłużej kochać ciebie
Na to nie szkoda mi zmierzchów, poranków
Ni nocy, dni...”

Tak śpiewa Anna Maria Jopek – a ja – podpisuję się pod tym obiema rękami. Mam ochotę uciec i schować się gdzieś głęboko, żeby przeczekać całe to zamieszanie i wrócić, gdy będzie już po wszystkim…


czwartek, 14 stycznia 2010

Bajka o babci :)

Niektórzy nie lubią czytać opowieści o babciach i dziadkach ;). Ale co mi tam – napiszę!

Dawno, dawno temu w dalekiej, zielonej Ukrainie żyła sobie mała dziewczynka. Dziewczynce zmarli w czasie wojny rodzice, została jej tylko siostra. Razem z siostrą dziewczynka szukała nowego domu. Kiedy szukały, to mieszkały byle gdzie i jadły byle co – nie pogardziły nawet brudnymi obierkami ziemniaków ze śmietnika. W końcu w Polsce znalazły ciepły kąt i dobre serce. Dziewczynka uwielbiała książki, wciąż czytała i czytała – a przed przerażającym światem, który ją otaczał, uciekała w świat bajek, pięknych księżniczek i odważnych rycerzy na koniach. Kiedy dziewczynka nie była już małą dziewczynką tylko młodą kobietą, poznała pięknego, mądrego chłopaka i wyszła za niego za mąż. Urodziła mu dwóch synów i życie mijało jej na zajmowaniu się dziećmi, pracy oraz czytaniu swoich ukochanych książek. Czas mijał, a w domu kobiety – a właściwie babci pojawiły się wnuki. Jedną z nich była mała dziewczynka o złotych włosach i zielonych oczach, która każde wakacje spędzała razem ze swoją babcią. Dziewczynka patrzyła na wciąż czytającą babcię – babcia czytała i przy śniadaniu i po obiedzie i jak opieliła ogródek, a także przed pójściem spać. Mała dziewczynka chciała z babcią rozmawiać, chciała wypytać o różne rzeczy, ale babcia była zajęta czytaniem… Cóż miała robić mała dziewczynka? Sama zaczęła czytać i tak jak babcia – czytała jedząc śniadanie, czytała w ciągu dnia i wtedy, gdy już leżała na swoim rozkładanym łóżku i słuchała tykającego zegara oraz babci przekładającej kolejne kartki w swojej książce. I przyszedł taki dzień, że dziewczynka przestała jeździć do babci i bardzo długo babci nie widziała. Świat dorosłych potrafi tak poplątać proste życie, że wszystkim a zwłaszcza dzieciom trudno się w nim odnaleźć… Dziewczyna o zielonych oczach widziała jeszcze potem babcię, ale każda rana, a zwłaszcza głęboka zawsze zostawia ślady… Kiedy babcia umarła, dziewczyna nie zdążyła się z nią pożegnać, babcia umarła nagle, bez zapowiedzi, może właśnie skończyła czytać jakiś swój ulubiony kryminał?

Kiedy myślę czasem o małej dziewczynce z Ukrainy, żałuję, że nie podziękowałam jej za miłość do książek i za wiele innych rzeczy, które dopiero teraz umiem docenić…

http://www.youtube.com/watch?v=SZeANmos_LA&feature=related

poniedziałek, 11 stycznia 2010

11 dzień roku - poniedziałek


W naszym domu rozbrzmiewa od wczoraj znajomy, choć dawno nie słyszany odgłos – to gwizd tradycyjnego metalowego czajnika, w którym w każdym polskim domu w czasach mojego dzieciństwa gotowana była woda na herbatę. Po raz kolejny znalazłam informację, że używanie plastikowego czajnika „na prąd” jest niezdrowe, gdyż w czasie wielokrotnego podgrzewania z plastikowej obudowy wydzielane są do wody toksyczne substancje o działaniu rakotwórczym. Powiedzieliśmy więc dość „nowoczesnemu” czajnikowi i kupiliśmy stary, dobry, zwykły czajnik-pogwizdywacz. Co prawda trzeba czekać dłużej na herbatę czy kawę, ale cóż – gdzie nam się spieszy? :) Możemy zaczekać – no i ten znany gwizd – przynajmniej na razie wzbudza w nas coś na kształt wzruszenia i nawołuje całą rodzinę do kuchni.
Nie tylko czajnik przypomina nam ostatnio o „starych, dobrych czasach”. Kupowałam niedawno herbatę i w ramach „promocji” pani na kasie wygrzebała z wielkim mozołem spod lady kalendarz ścienny zrywany – zwany przeze mnie babciowym. Teraz codziennie już wiem, kiedy słońce wstaje i kiedy zachodzi i czyje są imieniny. Ostatnio wyczytałam też, jak i gdzie usadzić gości przy stole oraz jak przygotować serowe ciasteczka do kawy. A tyle informacji jeszcze przede mną – i to każdego dnia! :)
Ciekawe, że ostatnio tyle różnych przedmiotów oraz sytuacji budzi we mnie melancholię i wiele wspomnień. Wczoraj telewizja polska po raz kolejny rozpoczęła emisję polskiego, kultowego serialu. I kiedy tak siedziałam popijając poranną kawę i oglądając fortele Janka Kosa próbującego dostać się do polskiego wojska, przypomniałam sobie moje wakacyjne wyjazdy do babci, gdzie zgraną paczką dzieciaków odgrywaliśmy sceny z Czterech pancernych – dokładając też nasze „spojrzenie” na znaną chyba wszystkim Polakom historię. I tylko pod koniec wspomnień dotyczących tych dziecięcych „pancernych inscenizacji” kolejny raz zastanawiałam się, czemu ciągle musiałam grać rolę Lidki ku mojemu niezadowoleniu oczywiście? :)



PS. Szczególnie gorące pozdrowienia dla Piotra - z załogi podwórkowego Rudego, który podobno czytuje tego bloga! :)

piątek, 8 stycznia 2010

Granger a może Lovegood?


No właśnie – bliżej mi do Hermiony czy do Luny? I nie jest to pierwszy raz, kiedy czuję sprzeczne osobowości w sobie.

Kiedy czytałam Harrego Pottera utożsamiałam się mocno z Hermioną Granger. O tak, „ambitna i dumna panna Granger” miała ze mną wiele wspólnego. Nie mogę powiedzieć, żebym w szkole i na studiach była prymuską, ale nie było dla mnie niczym dziwnym, że Hermiona mogła tak kochać książki i wiedzę. Nie jest mi obce uczucie konieczności zgłębiania tematu do momentu, aż poczuję się zaspokojona i będę pewna, że więcej już dowiedzieć się nie można. Doskonale też rozumiałam jej sprzeciw wobec złego traktowania skrzatów i to jak często z odwagą i konsekwencją prezentowała swoje niezmienne stanowisko wobec różnych nawet drobnych „grzeszków” Harrego i Rona. Była bardzo radykalna i zasadnicza – zło to zło, a białe jest białe. He, he - skąd my to znamy?? W szkole kiedyś nieźle przyłożyłam koledze (tak jak Hermiona uderzyła Draco Malfoya), bo uznałam, że mnie obraził, za co zresztą moja mama została później wezwana do szkoły. Tak, tak, w czasie lektury książek J.K. Rowling odnajdywałam się zdecydowanie w Hermionie :).
Kilka dni temu przejrzałam swoje wszystkie wpisy na tym blogu. I jakie nasunęło mi się spostrzeżenie? Stwierdziłam, że jestem trochę dziwaczna, inna, jakbym była z innej planety - zresztą nie tylko ja to zauważyłam. Na Gwiazdkę dostałam piękną, ale dosyć oryginalną torebkę, którą notabene sobie sama wybrałam ;). Kiedy ją pierwszy raz wzięłam ze sobą do kina, pomyślałam, że kogoś mi ona przypomina… Chyba po trzech dniach skojarzyłam – bingo! Przecież równie dobrze taką torebkę mogłaby nosić Luna Lovegood – kolejna postać z Harrego Pottera. Luna Pomyluna, jak ją nazywano w Hogwarcie. Całkowite przeciwieństwo Hermiony, z którą zresztą kilka razy popadła w konflikt. Luna - marzycielska, trochę jakby nieprzytomna. Bardzo naiwna, wierząca w wiele niedorzecznych historii i tez. Wrażliwa i empatyczna. Lojalna wobec przyjaciół i bardzo wyrozumiała wobec ludzi, którzy nie potrafili zrozumieć ani zaakceptować jej dziwaczności.

Nie twierdzę, że nagle zmieniłam się w Lunę, ale z drugiej strony widzę wiele podobieństw i czuję, że jakaś duża część osobowości Luny jest we mnie. I chyba ostatnio pozwoliłam jej nawet kilka razy dojść do głosu. Niesłychane! Luna przegadała przemądrzałą Hermionę! :)

A może Luna to ja jako dziecko? Dziecko, które z czasem, pod wpływem doświadczeń i nagłych, nie zawsze szczęśliwych zbiegów okoliczności stało się Hermioną, choć gdzieś tam w środku Luna została… Twarda, mocno stąpająca po ziemi Hermiona lepiej umie poruszać się w dzisiejszym świecie, walczyć o swoje. Z drugiej strony Luna jest milsza dla innych, bardziej akceptująca – bardziej strawna :).


Może pozwolić temu dziecku we mnie częściej wyglądać na świat? :)


ps. Moniko, dziękuję Ci za dzisiejszą terapeutyczną rozmowę – gdyby nie Ty, nie byłoby tego postu…

środa, 6 stycznia 2010

Przyjaciele...

To takie smutne, kiedy okazuje się, że ktoś kto mówił, że jest Twoim przyjacielem, ba nawet „bratem/siostrą” przestaje się Tobą interesować, nie dzwoni, nie pisze, a nawet czasem udaje, że nie widzi… Zawsze zastanawiało mnie, jak to jest, że tak łatwo można o kimś zapomnieć, tak łatwo „wyrzucić” go ze swojego życia. Liczą się już inni, nowi, ciekawsi, a my lądujemy na „śmietniku” – jak zepsuta/nudna, niepotrzebna zabawka.
Są tacy ludzie, którzy uwielbiają manipulować innymi i dopóki poddajesz się tej manipulacji – często o tym nie wiedząc – jesteś „cacy”. Kiedy podniesiesz głowę i powiesz – dosyć, chcę relacji opartej na „zdrowych” zasadach - to jest koniec – chociaż przepraszam – czasem jeszcze dostaniesz po głowie, za to, że się zorientowałeś w czym rzecz. Kolejnym etapem jest odrzucenie – jesteś „odpadem”, który do niczego już nie jest potrzebny, bo przecież nie da się już nim rozporządzać (czytaj: manipulować).
Są jeszcze inni, którzy uznają, że są nieomylni i wszechwiedzący. Tych musisz się słuchać, jak uczeń w szkole. Musisz odrabiać „zadane prace domowe”, musisz myśleć i mówić tak jak oni.
Jestem już zmęczona takimi „przyjaźniami” i zadaję sobie pytanie – czy nie można tak po prostu, zwyczajnie i z szacunkiem podejść do drugiego człowieka??

sobota, 2 stycznia 2010

Pierwsza decyzja wojowniczki światła :)


Ten rok zaczynam od pięknej inspiracji – mam nadzieję, że będzie ona motywem przewodnim na cały rok. Zaczerpnęłam ją z zachwycającego, tegorocznego kalendarza Paulo Coelho i Cataliny Estrady (kolumbijskiej ilustratorki). Dzieła Cataliny Estrady są bardzo blisko granicy, którą wielu określi pewnie jako kicz, jednak mi kojarzą się z bajkami i snami. Kalendarz już od paru miesięcy czekał na półce, aż wezmę go do ręki i rozpocznę zapiski. Dzisiaj ten moment nastąpił - „przeprowadziłam się” do nowego kalendarza wraz ze wszystkimi ważnymi datami, terminami urodzin i rocznicami, o których tak łatwo zapomnieć, a jednocześnie pomijać ich się nie powinno… Nowy rok zaczynam więc bajkowo, baśniowo i jednocześnie dosyć realistycznie :)

„Wszyscy stanowimy część iskry Bożej.
I wszyscy mamy jeden cel w życiu, zwany miłością.
Obudź się, bądź gotów do tej miłości.
To, co minęło, nie wróci. Przyjmij to, co nadchodzi.”

ZWYCIĘZCA JEST SAM – PAULO COELHO
(ilustracja Catalina Estrada)