czwartek, 29 lipca 2010

Szukając spokoju...


Czasem trzeba robić w swoim życiu remanenty. Czasem przychodzi taki moment, że należy pewne rzeczy przemyśleć, spojrzeć z perspektywy czasu i podjąć nie zawsze przyjemną dla nas decyzję. Nawet jeżeli wymagać to będzie od nas tzw. zarwania nocy.
Rok temu czytałam wspaniałą książkę (Sztuka prostoty - Dominique Loreau), dzięki której uwolniliśmy się od balastu zbędnych nam rzeczy. Przedmiotów, które przytłaczały nas, zabierały nam spokój, zamiast inspirować, uwalniać nowe idee, ciągnęły w dół, obciążały emocjonalnie i psychicznie.
Od kilku dni w mojej głowie zaczęły pojawiać się pewne idee odnośnie dokonania koniecznych zmian w naszym stylu życia, właściwie temat ten powracał jak bumerang od dłuższego już czasu, ale teraz myśli te stały się coraz bardziej intensywne, nie dające spokoju.
Dominique Loreau zachęca nie tylko do zmian w zakresie materialnej i cielesnej, ale także do wprowadzenia pewnych korekt odnośnie stanu umysłu. Jej zdaniem zasadę „mniej znaczy więcej” można zastosować do wszystkich dziedzin naszego życia.
Zalecenia autorki są inspirujące, niestety bardzo trudne do wprowadzenia – z jednej strony napotykają na nasz wewnętrzny opór – naszych przyzwyczajeń, urojonych potrzeb, a z drugiej na wciąż narzucany nam konsumpcyjny styl życia.
Warto jednak podejmować próby, warto wciąż marzyć i wierzyć w siebie i warto też powtarzać sobie codziennie, do znudzenia za Dominique Loreau:


„Radość życia zależy od sposobu, w jaki filtrujemy rzeczywistość i ją interpretujemy. Możemy stworzyć sobie wspaniały świat…”


Zdjęcie - Chris Tubbs

poniedziałek, 26 lipca 2010

Imieninowo ;)


Anna, Anula, Anka, Ania, Aneczka, Anusia… Dla mnie Ania to zdecydowanie Ania Shirley czyli Ania z Zielonego Wzgórza – moja ulubiona postać literacka z czasów dzieciństwa. Pamiętam dzień, kiedy leżąc chora w łóżku czytałam ostatni tom przygód Ani. Po przeczytaniu ostatniej strony czułam się okropnie, przygnębiała mnie myśl, że to koniec, że już więcej nie przeczytam żadnej historii o Ani. Czułam się niemalże tak, jakbym musiała rozstać się ze swoją najlepszą przyjaciółką. Płakałam w poduszkę, aż przyszła mama zaniepokojona moim stanem. Bardzo długo nie mogłam dojść do siebie, dramatyzowałam niemalże jak Ania :).

Anię uwielbiałam wtedy za wszystko – chyba najbardziej podziwiałam w niej to, że potrafiła łamać konwenanse, potrafiła przedstawiać swoją rację, bronić jej do upadłego. Pewnie dlatego, że ja sama wówczas nie byłam tak odważna i tak zdesperowana. Przeżywałam oczywiście koleje losu jej związku z Gilbertem. Dziś z perspektywy czasu lubię w Ani wrażliwość, szczerość, odwagę, bezkompromisowość, wierność ideałom, ale również wyobraźnię, romantyzm i egzaltację. I tak jak ona czasem lubię uciekać w świat marzeń, inny niż ten, który widzę wokół siebie, lepszy, piękniejszy…

czwartek, 15 lipca 2010

Alaska po polsku :)





Miękkie wzgórza, domy wtulone w okrągłe pagórki. Jezioro obok jeziora. Morze zieleni, piaszczysta ziemia, wymagająca wyjątkowej pracy. Głazowiska, kupki kamieni. Wszechobecny wiatr. Bociany i żurawie. Z jednej strony sielankowy krajobraz, z drugiej surowy klimat, dzika przyroda. Kiedyś tygiel różnych narodowości, religii i kultur. Miejsce, gdzie możesz pobyć sam ze sobą. To tylko migawki z tego, co zapamiętałam, co czułam podczas naszego pobytu w Krainie Jaćwingów na Pojezierzu Suwalskim. Jestem pewna, że wrócimy tam jeszcze nie raz…

poniedziałek, 12 lipca 2010

I będziecie jednym ciałem...


Myślałam, że będzie łatwiej, lżej. Po raz kolejny przekonałam się, że nawet jeżeli na co dzień spieramy się, drażnią nas wzajemnie różne drobne detale, to jednak najmniejsze rozstanie przypomina nam o naszym uczuciu, bliskości. O tym, że jesteśmy jak dwie części całości, które oddzielnie czują się nieswojo, rozdarte dążą do jak najszybszego ponownego złączenia. Wniosek? Byłam na wyczekiwanym urlopie, a liczyłam dni do jego końca…