poniedziałek, 4 października 2010

Pożegnanie

Kilka dni temu minął rok, odkąd zaczęłam pisać bloga. Niektórzy z tej „rocznicowej” okazji robią konkursy, zmieniają formułę, tematykę bloga. A ja… go zamykam, bo nie bardzo mam już ochotę dalej to ciągnąć. Moje Bullerbyn miało być „moim” miejscem, gdzie popiszę sobie o wszystkim, co mi w duszy gra, w głowie nie daje zapomnieć, chce wylecieć na zewnątrz ubrane w słowa. Nigdy nie miałam aspiracji tworzenia na blogu czegoś dla innych i szczerze mówiąc byłam bardzo zdziwiona, że pojawiły się jakieś osoby, które chciały moje wynurzenia czytać. Ta pisanina miała mi trochę zastąpić rozmowy z żywymi ludźmi, których po prostu nie chciałam zamęczać swoimi przemyśleniami. Na samym początku posty pisałam często, każdy opublikowany oznaczał „lżejszą” głowę. W ostatnim czasie zauważyłam, że coraz rzadziej odczuwam potrzebę dzielenia się czymś z innymi – a przynajmniej w takiej formie blogowej. Nie chcę tworzyć nic na siłę, zobowiązana, żeby coś napisać…
Cieszę się jednak, że poblogowałam.. To było nawet przyjemne i chyba pomogło mi w zrozumieniu pewnych spraw. Być może rodzaj terapii? Najwyraźniej osiągnęłam swój cel i w tym momencie nie widzę już sensu dalszego prowadzenia internetowego dziennika.
Będę zaglądać do wszystkich fajnych miejsc, które odkryłam w sieci :).
Pozdrawiam wszystkich i dziękuję za komentarze, pozdrowienia i ciepłe słowa!

sobota, 4 września 2010

Kocham, lubię, szanuję...


Zostałam wywołana do tablicy i poproszona o napisanie o tym, co lubię. Jest wiele takich rzeczy, osób, emocji, miejsc. Na szczęście nie muszę opisywać wszystkiego, wystarczy tylko dziesięć:


1. Lubię zapach papieru świeżo wydrukowanej książki
2. Lubię radosny uśmiech na twarzach moich dzieci
3. Lubię, kiedy słońce zagląda przez okno, a na niebie pływają białe obłoczki – przypominające mi pasące się na górskich halach owieczki
4. Lubię spacery z moim psem, kiedy wszystko zwalnia i liczy się tylko ten moment, ja, psiak i natura wokół
5. Lubię aksamitne, łagodne tykanie mojego niebieskiego budzika, które kołysze mnie do snu co wieczór
6. Lubię dotyk bliskich mi osób
7. Lubię rozmowy i spotkania, po których wydaje mi się, że idąc ledwo dotykam ziemi
8. Lubię marzenia i stan, kiedy wydaje się, że jeszcze wszystko możliwe
9. Lubię zapach włosów mojej córki i głębię brązu oczu mojego syna
10. Lubię czekoladę z nadzieniem truskawkowym.


Do dalszej zabawy zapraszam i zachęcam Motę :).




wtorek, 17 sierpnia 2010

Na tapczanie siedzi leń...


… nic nie robi cały dzień. Chciałabym móc nic nie robić tak jak ten leń z wiersza Brzechwy. Niestety mimo iż chęci na działanie brak, możliwości do szczególnego leniuchowania również nie ma. Może to „zemsta” ostatnich dwóch tygodni, kiedy to podczas nieobecności dzieci w domu - zamiast lenić się na maksa, wylegiwać na kocyku w cieniu na trawce, zaczytywać w książkach - szaleliśmy z remontem. Pomalowaliśmy pokój u mojej babci, dodaliśmy ścianom zielonego i niebieskiego koloru w naszym salonie. Jak dorwałam się do farb to już od dawna „zagrożone” – szafa i lustro padły łupem mojego szaleństwa malarskiego. Mój mąż wykonał dla mnie piękne, maleńkie biureczko, na którym mam wreszcie swój kącik do pracy i do pisania. I niby wszystko pięknie i bardzo jestem szczęśliwa, że moja niebiesko-zielona pasja otacza mnie ze wszystkich stron swoim pozytywnym przesłaniem… Jednak coś we mnie krzyczy, że jestem zmęczona – a wakacje przecież za moment skończą się. Skończą się upały – rodem z toskańskiego klimatu. Skończą się późne, pełne słońca pobudki o 8 rano. Wpadniemy znowu w kołowrót szkoły i pracy. Zawożenia i odbierania. Lekcji, uwag w dzienniczku, wieczorów spędzanych pracowicie przed ekranem komputera.

Nie pozostaje więc nic innego jak korzystać z tych ostatnich dni – lenić się z dziećmi, oglądać filmy zajadając popcorn. Nacieszyć wzrok latającymi jeszcze motylkami. Zapamiętać zapach kwitnących polnych kwiatów i uczucie prażących w twarz słonecznych promieni. Robić wszystko tak, jakby nie był to obowiązek, a sielankowa przyjemność…

piątek, 6 sierpnia 2010

Czas na post!


Kilka dni temu znajoma podesłała inspirujący i zaskakująco pozytywny filmik traktujący o 30 dniowym planie oczyszczania naszego umysłu. W pierwszej chwili można by uznać, że zalecenia i wyzwania nie są wcale takie trudne do realizacji. Jednak gdy zastanowimy się nad tym dłużej, okazuje się, że jest to prawdziwe wyzwanie i będzie kosztować każdą osobę, przystępującą do tego „projektu”, wiele siły i walki ze sobą. Sam autor przekazuje informację, że tylko 3% osób podejmujących to wyzwanie jest w stanie wypełnić wszystkie 10 wskazówek.

Po obejrzeniu filmiku uzmysłowiłam sobie, że to co jest najbardziej groźne dla nas wszystkich w dzisiejszym świecie to otaczająca nas zewsząd atmosfera zagrożenia i ponurych, smutnych myśli i informacji. Dołóżmy do tego wieczny brak czasu na chwilę zastanowienia, refleksji nad sobą, nad tym co się dzieje wokół nas, nad tym, co dotyka nas bezpośrednio. Brak czasu na czytanie książek, na ćwiczenia fizyczne, na bycie ze sobą razem w rodzinie… To wszystko powoduje, że tak łatwo zapędzić nas w róg przemęczenia, frustracji i depresji. Tak łatwo wmówić, że świat wokół wcale nie jest taki piękny, ani taki bezpieczny, a ludzie obok nas to czarne charaktery, postacie niczym czarownice z bajek – czyhające na każdy nasz błąd…

A przecież można spróbować przeciwstawić się takiemu stylowi życia, choć z pewnością nie będzie to łatwe ani bezbolesne. Można co jakiś czas robić 30 dni postu dla umysłu – postu polegającego na świadomym wyborze, tego co czytamy, słuchamy i o czym myślimy. Postu, podczas którego odrzucamy teksty i myśli naruszające nasze dobre samopoczucie, poczucie bezpieczeństwa. Wybieramy natomiast to, co nas buduje, podnosi na duchu, poprawia humor, pobudza do działania.

Poniżej opisuję 10 wskazówek-wyzwań na 30 dni autorstwa Tima Atkinsona, które każdy z nas może spróbować realizować w swoim życiu – chociażby 2 razy w ciągu roku, o niektórych z nich można pamiętać nawet i przez cały rok – z pewnością będzie to dla nas korzystne.

1. Codziennie przez 20 minut czytaj teksty i myśli budujące, podnoszące na duchu
2. Nie oglądaj telewizji – zwłaszcza programów informacyjnych, debat politycznych, filmów budzących niepokój, strach, smutek
3. Słuchaj tylko muzyki pozytywnej, poprawiającej humor, dodającej energii
4. Nie czytaj gazet
5. Otaczaj się ludźmi szlachetnymi, godnymi ciebie przyjaciółmi – którzy wspierają cię, a nie próbują niszczyć psychicznie
6. Pij więcej niż zwykle wody
7. Poświęć codziennie chociażby 30 minut na ćwiczenia fizyczne
8. Codziennie przez 30 minut zajmuj się refleksjami nad sobą – koncentruj się na tym, co pozytywne i radosne w twoim życiu
9. Wybierz jeden z 30 dni na tzw. dzień milczenia – nie rozmawiaj, możesz porozumiewać się z innymi poprzez pisanie
10. Staraj się postępować zgodnie z powyższymi wskazówkami i NIGDY NIE PODDAWAJ SIĘ, NIE REZYGNUJ – NAWET JEŻELI BĘDZIESZ MIAŁ PROBLEMY W PEŁNEJ REALIZACJI WYZWANIA.
Co ciekawe, powyższe zalecenia nie są żadną nowością, istniały od wielu setek lat, zawiera je np. Biblia. Św. Paweł w swoim liście do Filipian nawołuje: „Radujcie się w Panu zawsze; powtarzam, radujcie się… myślcie tylko o tym, co prawdziwe, co poczciwe, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co chwalebne, co jest cnotą i godne pochwały.” (List Św. Pawła do Filipian 4:4 oraz 4:8). Do Tymoteusza pisze też tak: „Bo wszystko, co stworzył Bóg, jest dobre, i nie należy odrzucać niczego, co się przyjmuje z dziękczynienem.” (I List Św. Pawła do Tymoteusza 4:4). Myślę, że inne systemy religijne czy filozoficzne również zachęcają do pozytywnego myślenia, radości i życia zgodnego ze sobą i potrzebami innych.

Nie wiem, jak Wy, ale ja podejmuję wyzwanie! :)
Na dobry początek:

czwartek, 29 lipca 2010

Szukając spokoju...


Czasem trzeba robić w swoim życiu remanenty. Czasem przychodzi taki moment, że należy pewne rzeczy przemyśleć, spojrzeć z perspektywy czasu i podjąć nie zawsze przyjemną dla nas decyzję. Nawet jeżeli wymagać to będzie od nas tzw. zarwania nocy.
Rok temu czytałam wspaniałą książkę (Sztuka prostoty - Dominique Loreau), dzięki której uwolniliśmy się od balastu zbędnych nam rzeczy. Przedmiotów, które przytłaczały nas, zabierały nam spokój, zamiast inspirować, uwalniać nowe idee, ciągnęły w dół, obciążały emocjonalnie i psychicznie.
Od kilku dni w mojej głowie zaczęły pojawiać się pewne idee odnośnie dokonania koniecznych zmian w naszym stylu życia, właściwie temat ten powracał jak bumerang od dłuższego już czasu, ale teraz myśli te stały się coraz bardziej intensywne, nie dające spokoju.
Dominique Loreau zachęca nie tylko do zmian w zakresie materialnej i cielesnej, ale także do wprowadzenia pewnych korekt odnośnie stanu umysłu. Jej zdaniem zasadę „mniej znaczy więcej” można zastosować do wszystkich dziedzin naszego życia.
Zalecenia autorki są inspirujące, niestety bardzo trudne do wprowadzenia – z jednej strony napotykają na nasz wewnętrzny opór – naszych przyzwyczajeń, urojonych potrzeb, a z drugiej na wciąż narzucany nam konsumpcyjny styl życia.
Warto jednak podejmować próby, warto wciąż marzyć i wierzyć w siebie i warto też powtarzać sobie codziennie, do znudzenia za Dominique Loreau:


„Radość życia zależy od sposobu, w jaki filtrujemy rzeczywistość i ją interpretujemy. Możemy stworzyć sobie wspaniały świat…”


Zdjęcie - Chris Tubbs

poniedziałek, 26 lipca 2010

Imieninowo ;)


Anna, Anula, Anka, Ania, Aneczka, Anusia… Dla mnie Ania to zdecydowanie Ania Shirley czyli Ania z Zielonego Wzgórza – moja ulubiona postać literacka z czasów dzieciństwa. Pamiętam dzień, kiedy leżąc chora w łóżku czytałam ostatni tom przygód Ani. Po przeczytaniu ostatniej strony czułam się okropnie, przygnębiała mnie myśl, że to koniec, że już więcej nie przeczytam żadnej historii o Ani. Czułam się niemalże tak, jakbym musiała rozstać się ze swoją najlepszą przyjaciółką. Płakałam w poduszkę, aż przyszła mama zaniepokojona moim stanem. Bardzo długo nie mogłam dojść do siebie, dramatyzowałam niemalże jak Ania :).

Anię uwielbiałam wtedy za wszystko – chyba najbardziej podziwiałam w niej to, że potrafiła łamać konwenanse, potrafiła przedstawiać swoją rację, bronić jej do upadłego. Pewnie dlatego, że ja sama wówczas nie byłam tak odważna i tak zdesperowana. Przeżywałam oczywiście koleje losu jej związku z Gilbertem. Dziś z perspektywy czasu lubię w Ani wrażliwość, szczerość, odwagę, bezkompromisowość, wierność ideałom, ale również wyobraźnię, romantyzm i egzaltację. I tak jak ona czasem lubię uciekać w świat marzeń, inny niż ten, który widzę wokół siebie, lepszy, piękniejszy…

czwartek, 15 lipca 2010

Alaska po polsku :)





Miękkie wzgórza, domy wtulone w okrągłe pagórki. Jezioro obok jeziora. Morze zieleni, piaszczysta ziemia, wymagająca wyjątkowej pracy. Głazowiska, kupki kamieni. Wszechobecny wiatr. Bociany i żurawie. Z jednej strony sielankowy krajobraz, z drugiej surowy klimat, dzika przyroda. Kiedyś tygiel różnych narodowości, religii i kultur. Miejsce, gdzie możesz pobyć sam ze sobą. To tylko migawki z tego, co zapamiętałam, co czułam podczas naszego pobytu w Krainie Jaćwingów na Pojezierzu Suwalskim. Jestem pewna, że wrócimy tam jeszcze nie raz…